W sądeckim sądzie pod okupacją – wspomnienie Heleny Gądek

Anna  Żalińska

W momencie wkroczenia niemieckich żołnierzy Wehrmachtu do Sącza w nocy z 5 na 6 września 1939 r., w wielu miejscowych urzędach pracowały kobiety. W chwili przejęcia władzy przez Niemców i utworzenia Generalnego Gubernatorstwa niejako automatycznie stały się one urzędniczkami niemieckich władz okupacyjnych. Pozostawały na swoich miejscach pracy, lecz pod nowym, niemieckim zarządem. Praca urzędowa dla Niemców w czasie wojny nie była postrzegana w kategoriach kolaboracji. Wobec kryzysu gospodarczego i wprowadzonego przez okupanta nakazu pracy, stanowisko w administracji Generalnego Gubernatorstwa stawało się takim samym, jak każda inna praca, zabezpieczeniem bytu materialnego rodziny i pewnego stopnia bezpieczeństwa (alternatywą był wyjazd na roboty do Niemiec). Bliskość współpracowników niemieckich mogła stać się przyczynkiem do budowania relacji i późniejszej kolaboracji, ale mogła też być sposobnością do niesienia pomocy w szerszym zakresie i potajemnej ochrony ludności polskiej.

Postawy kobiet w służbie administracyjnej wobec okupanta różniły się nieraz diametralnie, a czynnikami różnicującymi był – podobnie jak w innych sytuacjach wyboru – stosunek do kraju ojczystego i stopień poczucia powinności wobec narodu, poziom religijności i poczucia moralności, sytuacja materialna i rodzinna, w końcu osobowość. Specyficzne i skrajne warunki wojny wyzwalały w ludziach, obecne już wcześniej, predyspozycje do czynów egoistycznych albo szlachetnych.

Przykładem na to, w jaki sposób kobiety pracujące w niemieckich urzędach mogły wykazać się nieocenioną pomocą dla współobywateli jest przypadek Marii Fetter ps. „Biedronka” lub też Heleny Gądek, pracownicy sądu. Maria Fetter pracowała w biurze ewidencji ludności, skąd Niemcy pozyskiwali adresy osób przeznaczonych do aresztowania. „Biedronka” niejednokrotnie ostrzegała ściganych i ich rodziny, co dawało możliwość skutecznej ucieczki i ukrycia się[1]. Janina Zagórzycka w swoich wspomnieniach wojennych podaje informacje o pomocy anonimowej polskiej urzędniczki z urzędu pracy (Arbeitsampt), dzięki której udało się zniszczyć jej dokumentację osobową w kartotece – co dało możliwość młodej dziewczynie brać udział w tajnych kompletach i uchroniło ją przed skierowaniem do pracy w Niemczech[2]. Często proste działania, podejmowane w ramach dostępnych środków w dosyć bezpieczny sposób, były skutecznym sabotażem wyniszczających polski naród dążeń Niemców. Choć należy pamiętać, że za cień podejrzeń o związki z podziemiem groziło aresztowanie i surowa kara.

W Oddziale sądeckim Archiwum Narodowego w Krakowie zachowały się ciekawe wspomnienia, napisane dla Koła Miejskiego ZBoWiD w1979 r., przez urzędniczkę Sądu Polskiego w Nowym Sączu (w czasach pokoju – Sądu Grodzkiego), Helenę Gądek[3]. Była ona siostrą przyrodnią Juliana Zubka[4] (opiekowała się jego mieszkaniem w ostatnim okresie wojny), współpracowała zaś blisko z jego przyjacielem Kazimierzem Prohaską ps. „Murzyn”, który był komendantem ZWZ na miasto Nowy Sącz (oddział „Nurt”). Zofia przepisywała dla ZWZ różne zlecenia – jako pracownik sądu mogła legalnie używać maszyny do pisania; za nielegalne posiadanie maszyny do pisania lub radioodbiornika groziło uwięzienie w obozie koncentracyjnym.

Po generalnej wsypie ZWZ, która miała miejsce latem 1944 roku, wiele osób z którymi współpracowała, w tym Kazimierza Prohaskę, aresztowano i potem stracono w Zbylitowskiej Górze. Zastępca „Murzyna” – Tadeusz Kołodziej ps „Sprot” – ratował się ucieczką. Przebywał w ukryciu w mieszkaniu Heleny Gądek trzy tygodnie. Ostatecznie znaleźli się w oddziale Batalionów Chłopskich „Juhasa” i tam dopiero zaprzysiężona została Helena. Od tej pory dostawała stamtąd rozkazy: Łącznicy bardzo często przychodzili do mnie do Sądu z moją czarną teczką i grypsem…Toteż nie zbaczając na godziny urzędowania opuszczałam sąd i wybiegałam do miasta celem załatwienia spraw konspiracyjnych[5]. Pewnego razu za nieobecność prezes sądu ukarał ją upomnieniem, a gdy sytuacja się powtórzyła – odebraniem dwóch tygodni urlopu. Nikt nie mógł domyślić się udziału Heleny w konspiracji, z drugiej strony zauważono w końcu zbyt częste wizyty „chłopców”. Wtedy Helena dostarczyła do oddziału puste blankiety wezwania na świadka. Od tej pory kurierzy przychodzili do niej z tym dokumentem (choć oczywiście niepoprawnie wypełnionym, bez sygnatury akt i daty rozprawy itp., na co współpracownicy także zwracali jej uwagę, wciąż otrzymywała również negatywne uwagi prezesa za nieobecność).

Na placówkę kontaktową do Juraszowej często chodziła piechotą. Przynosiła wieści z Sącza i sądu, opowiadała, co działo się na dziedzińcu więziennym. Zdarzało się, że z rozmów prywatnych z prokuratorem Pisiaczyńskim, Ukraińcem, wiedziała zawczasu, kiedy będzie łapanka lub kogo szuka policja. Prośby ze strony partyzantów były różne – jak wspomina Zofia – nierzadko o dostarczenie żywności lub ubrania. Odzież oddawali jej krewni. Gdy to źródło się wyczerpało, pełna obaw, zmuszona została udać się do bursy rzemieślniczej przy Lwowskiej, gdzie mieszkał przed ucieczką Tadeusz Kołodziej. Wiedząc, że Kołodziej jest poszukiwany, musiała jednak powołać się na jego nazwisko, prosząc zastanych tam znajomych o jego ubranie i buty. Potem nosiła te buty pojedynczo – w obawie, by nie została po drodze okradziona z pary niemal nowego, jakże poszukiwanego, obuwia[6].

Przez okna sądu można było porozumiewać się z więźniami przebywającym w gmachu więziennym przy ul. Pijarskiej, na migi lub za pomocą dużych kartek z napisami – wspomina Zofia Gądek. Wraz z innym pracownikiem sądu – Franciszkiem Kocotem, pilnowała tych „okiennych” widzeń więźniów z rodzinami, często sceny te były bardzo wzruszające. Prezes sądu, który przyłapał ich na tej czynności, kazał najpierw okna zasłonić, a potem wstawić matowe szyby. Zofia mimo przeszkód nadal kontaktowała rodziny więźniów z osadzonymi, otwierając okno[7]. Nie była jedyną osobą biorącą udział w takim kontakcie z więźniami. Zofia Rysiówna wspominała, jak jej siostra Stanisława Rysiówna i Maria Kóskowska, pracownica sądu, dzień przed transportem Zofii do Tarnowa i stamtąd do KL Ravensbrück, wywiesiły w oknach sądu karton z napisem: „Zosiu, śpiewaj dziś o 19 Ave Maria”. Miało to być symboliczne pożegnanie skazańców rozstrzelanych w Biegonicach 21 sierpnia 1941 r.[8]

W działalność konspiracyjną zaangażowana była niemal cala rodzina Zofii Gądek, co na pewno też stanowiło dla niej dodatkowy motor napędowy. Słono przyszło im za to zapłacić, gdyż – jak wspomina Zofia – jej dwaj szwagrzy i brat zostali złapani i skazani na uwięzienie w obozie koncentracyjnym, gdzie ponieśli śmierć. Po wojnie podziękowaniem dla Zofii był list od dowództwa leśnego oddziału, z którym współpracowała, wiersz i piosenka żołnierska pisane o niej[9]. Niech kolejnym elementem tych podziękowań będzie trwała pamięć o kobietach takich jak ona, polskich urzędniczkach pełniących służbę Ojczyźnie pod okupacją niemiecką

——————————————————————————————

[1] Julian Zubek „Tatar”, Ze wspomnień kuriera, s. 27.

[2] ANKr O/NS, Materiały do dziejów harcerstwa w nowosądeckim, sygn. 31/559/34, Janina Zagórzycka, „Promyk” na ziemi sądeckiej, s. 2.

[3] ANKr O/NS, Związek Kombatantów Rzeczpospolitej Polskiej i Byłych Więźniów Politycznych. Zarząd Okręgowy w Nowym Sączu, sygn. 31/558/754, Helena Gądek „Ciotka” – więzienie i sąd w Nowym Sączu w czasie okupacji.

[4] Jedno z sześciorga dzieci Marii Wojciechowskiej primo voto Lipińskiej, secundo voto Zubek z pierwszego jej małżeństwa z Józefem Lipińskim, zob.: Piotr Kazana, Przedwojenna działalność sportowa mjr. Juliana Zubka, „Almanach Sądecki” 2016, nr 3/4 (96/97), s. 67.

[5] ANKr O/NS, Związek Kombatantów Rzeczpospolitej Polskiej…, sygn. 31/558/754, Helena Gądek „Ciotka” – więzienie i sąd w Nowym Sączu w czasie okupacji, s. 2.

[6] Ibidem, s.2 i kolejne.

[7] Ibidem.

[8] Zofia Rysiówna, Z przeżyć okupacyjnych, „Rocznik Sądecki” 1968, t. 9, s. 444

[9] ANKr O/NS, Związek Kombatantów Rzeczpospolitej Polskiej…, sygn. 31/558/754, Helena Gądek „Ciotka” – więzienie i sąd w Nowym Sączu w czasie okupacji.