Miejsca egzekucji ludności polskiej na Sądecczyźnie

Łukasz Połomski

Wraz z pojawieniem się na Sądecczyźnie wojsk niemieckich rozpoczął się najczarniejszy epizod w najnowszych dziejach regionu. Szacuje się, że przez cały okres okupacji zginęło niemal 25 tys. mieszkańców powiatu sądeckiego.

W pierwszej kolejności Niemcy wymierzyli swoje prześladowania w kierunku ludności żydowskiej. Część z nich spodziewała się takich zachowań, ale nie przypuszczali, że nadejdzie powszechna zagłada. Prawdziwa martyrologia tego narodu zrealizowała się w 1942 r., kiedy mieszkańcy gett zostali zamordowani w lasach Sądecczyzny lub w niemieckim obozie zagłady w Bełżcu[1].

Już jesienią 1939 r. rozpoczęły się prześladowania ludności polskiej. Od początku okupacji brutalnie próbowano narzucić Sądeczanom nową rzeczywistość. Rozpoczęły się aresztowania. Pierwszymi więźniami, którzy trafili za kraty, za niesprzyjanie Niemcom, byli kierownicy szkół: Jakub Bodziony z Chełmca i Aleksander Jankowski z Gołkowic. O umieszczenie ich w więzieniu na Pijarskiej starali się Niemcy, którzy żyli w tych samych wsiach od wielu pokoleń. Ten pierwszy, zasłużony poseł, naraził się volksdeutschom tym, że chciał stworzyć jedną wieś o nazwie „Chełmiec” zamiast Chełmca Polskiego i Chełmca Niemieckiego. Wkrótce do więzienia trafili inni: Michał Jojczyk z Rdziostowa, Wilma Uhlowa, ks. Jędrzej Cierniak, sędzia Kmiecik, wiceprokurator Józef Denkiewicz i nauczyciel Andrzej Serafin[2]. Wilma Uhlowa wspominała, że w pierwszym roku okupacji z okna więzienia widziała, jak gestapowcy pastwili się nad strażą i więźniami, a niektórych nawet ukamienowali w ten sposób, że krew ściekała po murach. Pobito gospodynię proboszcza z Biegonic, ks. Stefana Zalesińskiego tak, że wybito jej zęby. Więzienie, przez kolejne lata kierowane przez sadystycznego Johana Bornholta, było miejscem kaźni setek Sądeczan[3].

W listopadzie 1939 r. Niemcy obawiali się polskiego Święta Niepodległości. W celu zastraszenia ludności, 11 listopada sympatycy nazistów pobili Polaków w Biczycach. Przed samym świętem dokonano też prewencyjnych aresztowań. Do więzienia trafili m.in. Stanisław Nowakowski (przedwojenny prezydent miasta), Jan Gottman, Franciszek Wzorek, Tadeusz Mączyński (nauczyciele), Alfred Kożusznik i Gustaw Weimer (dyrekcja Banku Polskiego). Akcja była wymierzona w inteligencję i miała na celu złamanie kręgosłupa moralnego Sądecczyzny. Okupant przygotował zamiast polskiego święta wielkie wydarzenie propagandowe ku czci bohaterów III Rzeszy – pogrzeb zamordowanych sądeczan pochodzenia niemieckiego, młodych sympatyków Hitlera, którzy pochodzili z Sądecczyzny[4].

Na początku okupacji niemiecki terror spotkał się jednak z niespodziewanym aktem odwagi i patriotyzmu. Roman Sichrawa, pełniący funkcję prezydenta miasta, został poproszony o spisanie listy 10 zakładników (w innej wersji opowieści – straceńców), którzy mogli wyjątkowo uprzykrzać życie Niemcom w Nowym Sączu. Sichrawa takową listę stworzył, ale umieścił na niej 10 razy własne nazwisko, przechodząc tym samym do panteonu największych sądeckich bohaterów wojennych. Adam Kozaczka opisywał, że zarządzający miastem dr Hein […] wziął papier do ręki, przeczytał i widząc zapisane na nim dziesięciokrotnie imię i nazwisko tylko swego rozmówcy, zdenerwowany zapytał ostro, co to ma znaczyć. Na co z kolei dr Sichrawa wyjaśnił, że zrozumiał, iż musi wystawić 10 miejscowych swoich rodaków na bezpośrednie ryzyko śmierci, ale ponieważ nie czuje się do tego w żaden sposób uprawniony, więc zrobił to tylko, co mu w tej sytuacji było wolno, tj. wystawił na to ryzyko tylko siebie. Niezwykle początkowo podniecony Niemiec zamilkł, spojrzał jeszcze raz na swojego rozmówcę i na zapisaną przez niego kartkę papieru, po czym natychmiast zwołał do swojego gabinetu wszystkich pracowników magistratu. Przybyłym oznajmił, czego zażądał od dra Romana Sichrawy, a potem opowiedział, jak tamten na to zareagował. Przedstawiwszy to wszystko, krótko i dobitnie oświadczył, że uważa czyn dra Romana Sichrawy za bohaterstwo, przed którym wszyscy powinni pochylić głowy, i że pragnie tego, by wszyscy widzieli, czego dokonał ten człowiek[5].

Niedługo potem Niemcy rozpoczęli pierwsze egzekucje w Nowym Sączu. Szczególnie „zasłużonym” organizatorem tych zbrodni był szef sądeckiego gestapo Heinrich Hamann, który do Nowego Sącza przybył wraz z końcem 1939 r. Nie bez przyczyny w kolejnych latach nazywano go „katem Sądecczyzny”. Terror i strach przed śmiercią stały się nieodłączną częścią życia codziennego Sądeczan w latach 1939–1945. Uzmysłowić to miały mieszkańcom regionu afisze śmierci rozlepiane jako przestroga dla niepokornych[6]. Mieszkańcy miasta i regionu ginęli w różnych miejscach, które po wojnie potomni upamiętnili. Dla wielu wiązały się one z traumą wojny, a choć okupacja niemiecka skończyła się w 1945 r., to masowe groby ciągle były otwartą raną, która zabliźnia się dopiero w pokoleniu  wnuków i prawnuków ofiar.

Nasyp kolejowy

Początkowo Niemcy postanowili wykonywać wyroki śmierci blisko centrum miasta. Na ich miejsce wskazali podnóże toru kolejowego prowadzącego na Chabówkę. Lokalizacja była nieprzypadkowa – obrzeże miasta, niedaleko więzienia, gdzie przebywali aresztowani. Pierwsze ofiary zginęły tutaj już w jesieni 1939 r.

Tuż po wkroczeniu Niemców, okupant miał urządzić w Sączu łapankę, której ofiarami padli głównie Żydzi. Zatrzymanych, którzy byli lepiej zbudowani wysłano do pracy. Pozostałych kierowano na śmierć: 80 osób popędzono na teren poza więzienny, gdzie ustawiono wszystkich rzędem nad wysokim brzegiem rzeki Dunajec. Po upływie kilkunastu minut usłyszeliśmy pełno serii strzałów z broni automatycznej. Myśmy wówczas nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, co się tam działo, lecz wkrótce zobaczyliśmy to krwawe żniwo. Wszystkich żydów rozstrzelano a trupy i ranni po spadywały w dół ku rzece Dunajec[7]. Pozostali przy życiu więźniowie – ci, których przeznaczono do pracy – musieli zająć się sprzątaniem ciał oraz odtransportowaniem ich na cmentarz żydowski przy ul. Rybackiej. Co ciekawe, nikt z Sądeczan nie wspomina tej egzekucji, natomiast Bergman był jej naocznym świadkiem. Informacje przez niego podane wymagają jednak szerszej weryfikacji.

Do więzienia ludzie trafiali za różne przewinienia. Szukając pretekstu do aresztowań, w połowie listopada rozpoczęto rewizje w domach w poszukiwaniu broni i urządzeń radiowych. 19 listopada 1939 r. przy nasypie kolejowym został rozstrzelany Feliks Musiał, 43-letni rolnik z Rożnowa. Aresztowano go cztery dni wcześniej za posiadanie w domu dwóch rewolwerów. Podobna sytuacja spotkała Tomasza Janczurę z Łącka[8]. Rudolf Herold, ewangelik, który chodził do szkoły wałami Dunajca, niechcący trafił na moment egzekucji. Wspominał: Gdy przeszedłem most, widziałem wzdłuż nasypu kolejowego rząd stojących cywilów z twarzami w stronę nasypu. Przed nimi rząd niemieckich żołnierzy. W tym momencie zostałem przez żołnierzy cofnięty. To było pierwsze rozstrzelanie na terenie Nowego Sącza[9].

8 grudnia 1939 r. koło mostu kolejowego rozstrzelano łącznie 22 osoby, większość niezidentyfikowana. Ofiarą zbrodni w tym miejscu padł dr Stanisław Augustyn lekarz wojskowy 1 Pułku Strzelców Podhalańskich[10]. Przyczyną wyroku śmierci było również posiadanie przez niego magazynka z nabojami. Nie pomógł Augustynowi nawet list o nietykalności z czasów I wojny światowej, wystawiony przez cesarza Wilhelma II i cara Mikołaja II. Po wydaniu wyroku śmierci lekarz napisał odwołanie do Berlina, ale decyzja przyszła kilka godzin za późno. Ludzie nie wiedzieli, że wojna może być aż tak bezprawna i okrutna. Józef Homecki tak wspominał egzekucję z 1939 r.: Nie miałem pojęcia, do czego są zdolni hitlerowcy. Toteż, kiedy przez okno zobaczyłem prowadzoną przez nich grupę Polaków i poznałem majora Augstyna i Traczów z Krynicy pierwszy raz wyszedłem ciekawy, gdzie ich prowadzą…[11]. Pośród grudniowych ofiar byli Jan Chmielak, Antoni Łatka i Wolski.

13 stycznia 1940 r. zabito 17 osób[12]. W tych egzekucjach zginęło małżeństwo – Marian i Franciszka Tracz z Krynicy, których winą było słuchanie radia. Pozostali – zdaniem Bieńka nawet ok. 20 osób – to były osoby, które próbowały uciekać z okupowanej Polski. Znamy nazwiska dwóch przybyszów z Torunia, którzy próbowali przekroczyć granicę w rejonie Muszyny: Zbigniew Sadowski i Zbigniew Ziemkiewicz. Reszta pozostała anonimowa[13]. Zginął też Łemko Iwan Hurej. Podczas egzekucji Hamann osobiście strzałami dobijał ofiary, które zostały draśnięte[14]. Ostatnie zbrodnie w tym miejscu miały miejsce w czerwcu 1940 r.[15]

Johan Gorka zeznał po wojnie, że egzekucji osobiście dokonywali „urzędnicy gestapo”[16]. Zbrodnie odbywały się po szybkich „sądach policyjnych”, które miały miejsce nocą. Były tak naprawdę tylko formalnością. Towarzyszył im strach wszystkich pozostałych w celach i pytanie „kto będzie następny?”. Zazwyczaj ofiary rozstrzeliwano rankiem, a ciała wywożono potem na cmentarz miejski. Wszystko w ramach „psychicznych tortur” obserwowali ludzie zamknięci w więzieniu. Jeżeli nie patrzyli, to słyszeli strzały dobiegające znad Dunajca.

W ocenie Józefa Bieńka w latach 1939–1940 Niemcy rozstrzelali tutaj ok. 200 Sądeczan wyznania katolickiego i żydowskiego[17].

Strzały, które dobiegały spod nasypu kolejowego było słychać w całym mieście, zaś krew z przewożonych ciał ściekała po ulicy Romanowskiego i innych. Później Hamann przeniósł miejsca egzekucji w odleglejsze punkty Nowego Sącza i Sądecczyzny. Wiosną 1940 r. Hamann zrezygnował z przyjemności, jaką było dla niego przeświadczenie o sile terroru psychicznego zadawanego więźniom obserwującym sceny egzekucji i przeniósł punkty kaźni na inne miejsca. Zrobił to także ze względów praktycznych. Koło toru kolejowego nie było możliwości grzebania zwłok. Trzeba je było przewozić na cmentarze, przy czym trasę transportu znaczyły strugi krwi płynącej z podziurawionych kulami trupów, co raziło „delikatnie” uczucia „Kulturtragerów” – pisał obrazowo Bieniek[18]. W ten sposób szef gestapo wyznaczył kolejne miejsca martyrologii na ziemi sądeckiej – Rdziostów, cmentarz żydowski, Trzetrzewina, Młodów, Biegonice i inne[19].

W 1966 r. odbyła się na Sądecczyźnie wizja lokalna w sprawie Hamanna. Jednym z punktów, który odwiedzili prokuratorzy i goście z Niemiec była cela więzienna, z której widać było miejsce straceń. Podczas procesu świadek w Bochum zeznał, że osobiście widział, jak Hamann wraz z Labitzke rozstrzelali tam więźniów. Eksperyment ten wypadł pozytywnie – zanotowano w aktach, a więc potwierdzono obciążające zbrodniarzy zeznanie[20]. Również podczas procesu mówiono o tym miejscu jako o lokalizacji egzekucji Żydów i Polaków[21].

Obecnie na miejscu straceń znajduje się pomnik upamiętniający tragiczne wydarzenia, które rozegrały się tutaj na początku niemieckiej okupacji.

Biegonice

Dlaczego Biegonice? Zapewne dlatego, że znajdowały się z dala od centrum miasta. Zdaniem badacza tego miejsca, ks. Jana Kudelki, tutejsza glina i wilgotny teren idealnie nadawały się też do zacierania śladów zbrodniczej działalności[22].

Według relacji Michaliny Marczyk w listopadzie 1939 r. na plebanię biegonicką zgłosili się młodzi oficerzy z Kielc, którzy poszukiwali drogi przejścia przez zieloną granicę. Parafia biegonicka była takim punktem przerzutowym, miejscem pomagającym uciekinierom. Niestety po drodze, w Krynicy zostali zdradzeni i wysłani do sądeckiego więzienia. Skutkiem tych wydarzeń była egzekucja 19 grudnia 1939 r. pierwsza, która miała miejsce w Biegonicach. Zginęli: Jan Chmielak (z Katowic), Antoni Łatka (rodem z Podegrodzia, ur. 1920 r.), Leon Wolski rodem z Kielc oraz niezidentyfikowani wojskowi, którzy dotarli tutaj z sądeckiego więzienia. Wydarzenie przez szpary w deskach obserwowali pracownicy cegielni. Ofiary na miejsce zbrodni podążały z kilofami i łopatami zabranymi z cegielni. Wszystko działo się pod lufami karabinów gestapo. W tym czasie pracowników cegielni zamknięto w szopie. Skazańcy sami musieli kopać własne groby, bliżej cegielni. Należy pamiętać, że było to w grudniu, kiedy ziemia była zmarznięta[23].

Strzelano do nich z tyłu, w głowę, a jeden z młodzików naszych rodzimych Niemców, wówczas uczeń gestapo, z browninga strzelał w dół na pozostające w konwulsjach ciała – wspominali świadkowie. Grób przysypano cienką, zaledwie 20-centymetrową warstwą ziemi. Robotnicy cegielni widzieli później, jak ziemia dyszała krwią i świeżością wydartego życia – relacjonowała Marczak w 1989 r. Robotnicy później zasypali grób większą ilością ziemi[24].

Zdaniem Bieńka ofiary pierwszej egzekucji były wydane przez Adama Chadalskiego. Ten pół-Słowak doskonale znał góry, został zaangażowany w przerzuty; nie wiedziano, jakie będą tego skutki[25].

Lokalizacja przy cegielni w kolejnych latach stała się miejscem kaźni sądeckiej inteligencji. Łącznie w trzech wielkich egzekucjach w Biegonicach Niemcy zamordowali tam 74 Sądeczan – najlepszych ludzi z naszej ziemi: artystów, inteligencję, duchownych i społeczników. Najbardziej tragiczne w historii tego miejsca okazało się lato 1941 r.

Jako jedną z przyczyn tej egzekucji długo wymieniano odwet za uratowanie Jana Karskiego, którego sądeckie podziemie odbiło ze szpitala. Faktycznie, pośród ofiar znaleźli się ludzie bezpośrednio lub pośrednio związani z tą akcją. Wydaje się jednak nadużyciem wiązanie sierpniowej egzekucji wyłącznie z wydarzeniami z 1940 r.[26]  Do utrwalenia tego stereotypu przyczynił się sam Karski, który wspominał te wydarzenia przed śmiercią[27]. Przyczyny były tak naprawdę różne: część ofiar była związana z aresztowaniem studenta z Warszawy, niejakiego Daniłowicza. Został on zatrzymany przez Niemca, Weisnera i doprowadzony do policji polskiej, gdzie postrzelił gestapowca oraz jednego z policjantów, zabijając tego drugiego, po czym zbiegł do Rożnowa[28]. Teorię, że przyczyną rozstrzeliwań był tylko Karski podważał także ks. Kudelka[29]. Badacz ten wspomina, że przyczyną mogło być też aresztowanie ucznia „ekonoma”, Jurkowskiego. Nieludzko bity i torturowany mógł, zdaniem księdza, wymieniać nazwiska ludzi, których zaledwie widział gdzieś przy akcjach podziemia. Inne osoby trafiły tam zapewne dlatego, że naraziły się volksdeutschom (prawdopodobnie tak było z ks. Józefem Bardelem) lub zaliczane były do inteligencji albo pochodziły z niej[30]. Z konspiracją związani byli także ks. Władysław Deszcz i ks. Tadeusz Kaczmarczyk; otwarcie krytykowali oni Hitlera i wystawiali fałszywe metryki Żydom. Po ich aresztowaniu do gestapo przyszedł sam proboszcz sądecki, ks. infułat Roman Mazur, który powiedział: Ofiaruję swoje życie, a wypuścicie mi na wolność młodych księży Kaczmarczyka i Deszcza[31]. Pośród ofiar znalazł się też dr Józef Pietrzykowski, który miał pomóc w getcie sądeckim Żydówce o nazwisku Holender, która poprosiła go o zorganizowanie ucieczki. Ktoś uprzejmie powiadomił o tym fakcie gestapowców[32]. Przyczyn aresztowań oraz samej egzekucji było zatem bardzo dużo, niemal każda była indywidualna.

Antoni Drozd uważał, że 8 sierpnia 1941 r. w Biegonicach zastrzelono 20 osób. Sam z innymi więźniami zakopywał wówczas masowy grób. Podczas zakopywania miał być obecny gestapowiec Weisner[33]. Inne źródła i opowieści o tym milczą, jednak z relacji Drozda w „Roczniku Sądeckim” wyraźnie przebija fakt, że owa zbrodnia została dokonana, kiedy w więzieniu przebywał m.in. Bolesław Barbacki. Nie wydaje się, że myli chronologię. Niestety mimo wielu poszukiwań nie udało się w pozostałych źródłach potwierdzić owej zbrodni z 8 sierpnia[34]. Ciała zakopywali więźniowie wywołani z cel. Opis tych wydarzeń oddaje jedyna relacja Antoniego Drozda: Atmosfera była przygnębiająca. Jeden z zamkniętych, a idących do tej makabrycznej pracy, poprosił Wiktora Butza o papierosa. Ten odpowiedział mu: wy pójdziecie zakopywać zbrodniarzy, a potem ja z innymi pójdę was zakopywać, papierosów wam nie potrzeba. Wywieziono ich pod nadzorem Niemców do Biegonic. Byli przerażeni. Kiedy wysiadali, zapamiętał kobietę, która patrzyła na nowy transport, desperacko chwyciła się za głowę, a potem załamała ręce. Koło cegielni zastali dół, miejscami z żółtą, gdzieniegdzie czerwoną wodą. 12 mężczyzn, na zmianę po 6, miało zasypywać grób. Drozd rzucił do wody bryłę gliny, która wytworzyła falę. Zobaczył buty i czoło. Kiedy grób był zasypany do połowy, Weisner zawołał jednego z więźniów z łopatą, odprowadził go kilka metrów w bok, kazał mu coś na łopatę wziąć i wrzucić do grobu. Później dowiedzieliśmy się od kolegi, że był to kawałek czaszki z mózgiem. Po skończonej pracy wykonali rowek, żeby odprowadzić wodę do strumienia; więźniowie oczekiwali na swoją własną egzekucję, a tymczasem Butz poczęstował ich papierosami. Dodał z ironicznym uśmiechem: zapalcie, widzę, że jesteście bardzo podenerwowani. Wrócili do więzienia, gdzie wszyscy byli zdziwieni, że żyją[35].

Być może Drozd pomylił dni, a opisana egzekucja odbyła się jednak końcem sierpnia. Tego niestety nie jesteśmy w stanie potwierdzić.

Kolejna, najbardziej znana egzekucja, miała miejsce 21 sierpnia 1941 r. Zginęło wówczas 44 więźniów i to z nią wiążą się szersze wspomnienia. Zanim doszło do egzekucji, już w lipcu 1941 r. aresztowano wiele osób. Niejednokrotnie odrywano od codziennych zajęć, np. malarz Bolesław Barbacki kończył malować portret Niny Szafranówny[36].

Jednym z zatrzymanych był świadek tego, co się działo w więzieniu, Kazimierz Gomółka z Grybowa. W tym samym czasie zatrzymano Ignacego Korzenia (kierownika szkoły w Grybowie), sędziego Antoniego Haimana, nauczyciela z Białej Niżnej Czesława Wągrowskiego czy ks. Władysława Ćwiklika. Po przywiezieniu nas przed budynek gestapo, kazano nam wysiąść, ustawiono twarzami do ściany wśród krzyków i okrutnego bicia, kazano ręce położyć na głowie – pisał Gomółka. Następnie rejestrowano więźniów z imienia i nazwiska. Zamknięto ich w ciasnych celach, przeznaczonych docelowo dla 2–4 osób; w celi Gomółki było 20 osób: Rzucono nam jeden siennik zapchlony, który służył za poduszkę. Pchły dawały nam straszną szkołę. Następnie Gomółka był przeniesiony do innych cel, gdzie spotkał skazańców. Byli wśród nich dr Jan Jarosz, farmaceuta Mieczysław Jarosz, Bolesław Barbacki i księża. W celi oczekiwano na wydarzenia. Opowiadano o swoich przeżyciach z poprzednich aresztowań. Barbacki miał się podzielić z więźniami wiadomością, że został uderzony wcześniej w twarz przez Hamanna spinaczem. Nie było atmosfery przygnębienia, tliła się nadzieja, że prędzej czy później wyjdą na wolność. Artysta nie próżnował, ciągle rysował portrety więźniów na papierze po maśle[37].

Ponadto więźniowie modlili się, śpiewali, a nawet odbywali „dyskusje naukowe”. Więźniów marnie żywiono – chlebem, czarną kawą i marmoladą. Nieodłącznym było bicie przez Johana Bornholdta (szefa więzienia) lub jego pomocnika Butza[38]. Niektórych więźniów od razu prowadzono do celi, kopiąc. Tak stało się m.in. z ks. Bardlem z Trzetrzewiny, podobnie Johan zachowywał się w stosunku do młodego Stadnickiego (Andrzeja?), mówiąc: masz, ty polski baronie[39]. Więźniom we znaki dawał się też niemiłosierny upał tego lata. Czas spędzali na czekaniu, przeplatanym z nadzieją, a w inne dni – z beznadzieją[40].

Odbywały się przesłuchania niektórych księży. Ks. Tadeusz Kaczmarczyk, oskarżony o działalność konspiracyjną i wydawanie metryk Żydom, nie przyznał się do niczego. Nikogo też nie wsypał[41].

Więźniowie byli przekonani, że jeżeli trafili do celi nr 2 lub 3 to wyjście stąd jest jedynie do Biegonic lub do obozu. Mimo to 16 sierpnia więźniowie zaczęli śpiewać za Barbackim pieśni patriotyczne, który zaintonował m.in. „Jeszcze Polska nie zginęła”. Śpiewał też czeską piosenkę z okresu I wojny światowej. Wtedy ks. Kaczmarczyk zaczął spacerować po celi, a za nim pozostali więźniowie. W nocy przed egzekucją Sułkowski opowiadał więźniom o filmie „Ostatnia noc skazańca”[42]. Dzień przed naszym transportem pamiętam w oknie Sądu naprzeciw celi, w której siedziałam, ukazał się karton z napisem – „Zosiu, śpiewaj dziś o 19 Ave Maria”. To moja siostra, Stanisława Rysiówna i pracowniczka Sądu, Maria Kóskowska, porozumiewały się ze mną. Żegnałam wtedy śpiewem moich najlepszych przyjaciół – wspomniała potem Zofia Rysiówna pobyt w sądeckim więzieniu[43].

Johan wrócił po egzekucji 8 sierpnia i powiedział pozostałym: to byli przyzwoici ludzie, ale oni są już na wolności. Więźniowie nie wiedzieli, co się stało i kiedy wszystkim obiecał „wolność”, zabrzmiało to dziwnie w ustach zbrodniarza[44]. W tym czasie ludzie, czując, co może nastąpić, spowiadali się i modlili, w czym wspomagali ich duchowni, m.in. ks. Bardel[45]. Ks. Kaczmarczyk miał krzyż wykonany z chleba, którym błogosławił więźniów. Na dzień przed egzekucją pisał: Jesteśmy spokojni i tego spokoju życzę – wiedział, co się stanie o 5 rano[46].

20 sierpnia 1941 r., w porze kolacji (około godziny 17), otwarto cele. Gestapowcy czytali nazwiska więźniów, wywołując ich na korytarz. Wszyscy byli przekonani, że oto nadeszła dla nich wolność i wracają do domów. Byli to Polacy i Żydzi (m.in. Adolf Fuhrer z Grybowa). Mijając Gomółkę, żydowski sąsiad z Grybowa – pewien, że wraca do domu – powiedział mu: Kaziu nie martw się, ja wszystko opowiem o Tobie Twojej rodzinie, jak znajdę się w domu w Grybowie[47]. Tymczasem stało się przeciwnie – gestapowiec po niemiecku dobitnie przeczytał, że jutro rano zostaną straceni. Wyrok z niemieckiego przełożył skazanym Gorka[48]. Po doczytaniu wyroku, usłyszałem z kolegami niesamowite krzyki, płacz, jęki. Najbardziej utkwił mi płacz Bronisława Sułkowskiego, który tak rozpaczał, że ma żonę i dzieci, kto się nimi zajmie. Z racji, że byli wśród nich księża, niemal wszyscy się wyspowiadali. Resztę popędzono na 1 piętro, ale ciągle było słychać przeraźliwie krzyki skazanych. Grozy dodawała burza z piorunami, która trzy razy krążyła nad Sączem tego dnia. W nocy po celach mieli krążyć Hamann, Johan i Weisner, którzy bili więźniów. Oczywiście, jak to bywało w tego typu przypadkach, byli pijani. O godzinie 4 rano wywieziono skazańców. Więźniowie z góry zajęli ich cele na dole. Znaleźli tam aluminiowy talerz, na którym wytłoczono nazwiska zabranych na śmierć[49].

Wówczas doszło do ciekawego incydentu, który przytoczył Długopolski. W czasie wywózki więźniów obok części administracyjnej chodził urzędnik kolejowy Władysław Grądziel, który oczekiwał zwolnienia. Czekał na dokumenty. Kiedy zobaczył Hamanna wchodzącego na dziedziniec, rzucił się mu do nóg, błagając o zwolnienie. Urzędnik ten, nie należał do grupy zakładników, na rozkaz Hamanna, śmiejącego się, wsiadł do jednego z aut, a Hamann powiedział, że zaraz będzie wolny. Ponieważ byłem przewodniczącym Komisji Ekshumacyjnej, która identyfikowała w ·marcu 1945 roku zwłoki rozstrzelanych wspomnianych zakładników w Biegonicach, więc stwierdzam, że wśród kilkudziesięciu ekshumowanych znajdowały się zwłoki tylko jednego mężczyzny ubranego w resztki munduru kolejowego ze złotymi guzikami i na podstawie tego munduru został zidentyfikowany ów urzędnik, o ile pamiętam, przez rodzinę – zeznawał Długopolski[50].

Bieniek, podobnie jak inni starsi Sądeczanie, podał informację, że wpływowi znajomi Bolesława Barbackiego próbowali wyjednać w Berlinie zwolnienie znanego malarza. Stosowny dokument został nawet wysłany, jednakże Hamann udawał, że dotarł za późno[51]. Historię tę przytacza także Wacław Bielawski, który twierdził, że Hamann osobiście brał udział w biegonickiej zbrodni oraz tam odczytywał więźniom wyroki śmierci[52]. Współpracujący z Niemcami Gorka twierdził, że szef gestapo jedynie odczytał wyrok, inni świadkowie uważali, że był to wyrok, który nie miał uzasadnienia. Uznano więc to za rozporządzenie o śmierci[53].

Według relacji Marcina Węgrzyna więźniów skuto w celach i tak wywieziono też na miejsce straceń. 44 osoby były związane łańcuchem. Zdaniem świadków na chwilę przed śmiercią ks. Deszcz uzyskał od Niemców zgodę na rozgrzeszenie skazanych, którzy od szosy szli na piechotę do miejsca stracenia[54]. Rozstrzelano ich z karabinu, ciągle skutych, a ich ciała powiązane leżały na ziemi. Kazano ich rozkuć przed wrzucaniem do masowego grobu[55]. Jeden z rozstrzelany drgał jeszcze w chwili ich [gestapowców] przybycia, a wtedy Weisner zaczął strzelać z pistoletu w głowę do każdego trupa. Następnie na rozkaz gestapo rozkuliśmy zwłoki i wrzuciliśmy do gotowego już grobu[56]. Ks. Kaczmarczyk ginąc, miał jeszcze krzyknąć: Niech żyje Polska![57]. Węgrzyn wspomniał wygląd zwłok wrzucanych do grobu: Jarosz dostał serię strzałów w brzuch, tak że wnętrzności wypłynęły, a drugą serię w czaszkę, tak że górna połowa czaszki odpadła. Reszta twarzy była zalana krwią, tak że zwłoki rozpoznałem po wąsikach, po ubraniu i po bucikach[58].

W Biegonicach zginęła wówczas elita sądecka. Oprócz Barbackiego zginęli księża z fary sądeckiej: Tadeusz Kaczmarczyk i Władysław Deszcz. Zginął proboszcz z Trzetrzewiny ks. Józef Bardel[59]. Zabito studenta UJ z Nowego Sącza Stanisława Suskiego i mgra prawa z Kurowa Józefa Szkaradka. Zginęli lekarz Stefan Durkot, Jan Jarosz, dr Józef Pietrzykowski z Bobowej, farmaceuci sądeccy Mieczysław Jarosz oraz Antoni Wiliński i Teodor Słowikowski. Wśród ofiar z Nowego Sącza byli znany fotograf Bolesław Furmanek, masarz Józef Jennet, kupiec Władysław Kmieć i maszynista Władysław Lis. Zabito kierownika szkoły w Klęczanach Kazimierza Kamińskiego, profesorów I Gimnazjum i Liceum: Józefa Piekarza oraz Tadeusza Szafrana. Pośród ofiar byli też rolnicy: Michał Górka z Poręby Małej, Wojciech Holoś, Ambroży Morański z Kamionki Wielkiej, Stanisław Poręba z Mystkowa, Irena Warzecha z Grybowa, Jan Pach ze Znamirowic i Seweryn Sobierajski kierujący Spółdzielnią „Kosa” w Limanowej. Zginął policjant granatowy Józef Jeżyk, który służył w stopniu ppor rezerwy oraz policjant przedwojenny Jan Łazarz. Zabito starszego sierżanta 1 PSP Juliana Siwaka, porucznika WP Andrzeja Szymańskiego z Nowego Sącza i ppor Antoniego Wojtylaka. Zamordowano urzędników: Władysława Grądziela i Bronisława Sułkowskiego (obaj z PKP w Nowym Sączu), Jana Woźniaka (asesor PKP  z Sącza), Artura Lożka oraz inżynierów Henryka i Zbigniewa Wasilewskich (cała trójka z Rożnowa). Zginął kolejarz z Nowego Sącza Władysław Olchawa, a z Limanowej dyżurny ruchu Adam Stręk[60].

Według świadectwa Michaliny Marczyk pijani gestapowcy zadeptali grób i rozjeździli go samochodami. Pili tam wódkę i tłukli butelki. Ludzie w kolejnych dniach nieśmiało tam przychodzili, ustawiali krzyżyki, pamiętali[61]. Po samej egzekucji tłumy ludzi przyszły do kościoła farnego, choć nikt nie prosił i nie ogłaszał nabożeństwa za pomordowanych. Szczególnie oddawano hołd kapłanom farnym. Na katafalku stała trumna, a na niej symbole związane z kapłaństwem[62].

Po egzekucji przybyła do Nowego Sącza Karolina Lanckorońska, która miała ratować ofiary. Za późno. Otrzymała jedynie list: Piszą tam, że proszą, aby żony i matki nie płakały, tylko były dumne z nich, że zostali uznani za godnych… Pod wszystkimi nazwiskami w rogu, w poprzek dopisali: „Dulce et decorum est pro patria mori!”[63]. Tymczasem nie wszystkie rodziny miały świadomość tragedii, która rozegrała się pod Nowym Sączem. Żona Mieczysława Jarosza została „ustnie” poinformowana przez gestapo o rozstrzelaniu swojego męża[64]. Niektórzy, jak Helena Pietrzykowska, zaraz po zbrodni prosili Hamanna o wydanie ciała męża. Szef gestapo przesłał jej informację, że dopuścił on się niebywałego przestępstwa, dlatego też ciało nie zostanie wydane, a jej mąż spocznie w masowym grobie[65].

Do kolejnej egzekucji doszło 27 września 1941 r. Wówczas zginęli m.in. dr praw z Grybowa Antoni Haiman, robotnicy z Mszany Dolnej Stanisław Jania i Franciszek Janas, kupcy Salomon Klafter (z Nowego Sącza) i Józef Jania (z Mszany Dolnej), ziemianin Stanisław Jankowski z Szymbarku, kierownik szkoły z Grybowa Ignacy Korzeń i nauczyciel z Białej Niżnej Czesław Wągrowski oraz sierżant z Sącza Władysław Siemek[66]. Pośród ofiar był także nieznany z imienia i nazwiska Łemko. Wszystkich wywieziono z więzienia w Nowym Sączu. Wcześniej niektórych więźniów przesłuchiwano. Dr. Haimana próbowano np. przekonać do tego, żeby podpisał volkslistę. Niektóre z ofiar przybyły do więzienia zaraz przed egzekucją. Salomon Klafter, wcześniej z powodu choroby zwolniony, został ponownie aresztowany 25 września. Dzień później do więzienia przysłano Czesława Wągrowskiego. Jego cela była zwrócona ku Dunajcowi, co więzień wykorzystał. Przez okno zawołał dziewczynki, aby przekazały jego żonie w Grybowie, żeby przybyła pod więzienną kratę[67].

Pijani Niemcy odczytali aresztowanym wyrok śmierci: za przerwanie kabla telefonicznego, prowadzącego do granicy ZSRR jesteście skazani na karę śmierci przez rozstrzelanie. Krzykiem zareagował na ten wyrok Klafter. Kazimierz Gomółka obserwował te wydarzenia, dr Haimann przez ścianę przekazał testament. Więźniowie zdawali sobie sprawę ze swojego losu. Nad ranem więźniów wywieziono na miejsce stracenia[68].

Po II wojnie światowej podjęto starania o ekshumacje ciał z miejsc straceń i jednym z pierwszych, którymi się zajęto były zwłoki spoczywające w Biegonicach. Aby uczcić bohaterów wojennych, postanowiono ich pochować tam, gdzie pochowany był Bronisław Pieracki – na Starym Cmentarzu. 21 marca 1945 r., jeszcze w czasie wojny, ekshumacja w Biegonicach była trudna, dlatego, że przez gliniastą ziemię płynął potok, który zmienił bieg. Specyficzne warunki panujące w glinie sprawiły, że ciała znajdowały się w różnym stadium rozkładu. Zapisano, że ciała były pod ziemią nawet pół metra[69].

Świadkowie pamiętali jedynie straszny odór. Ciała numerowano, a następnie zapraszano rodziny, aby je identyfikowali. W związku z tym, że Klafter miał na sobie chałat jego żydowscy krewni ustalili jego zwłoki. Ignacy Korzeń został rozpoznany po pumpach i butach, a Antoni Haiman po protezie górnej szczęki i chusteczce do nosa[70]. Co ciekawe, w egzekucji zginęło jeszcze dwóch Żydów, odkryto bowiem na ich ramionach opaski z gwiazdą syjońską zachowaną w całości, a w następnych dwóch wypadkach na podstawie szczególnych części rytualnych, tzw. cyces względnie sznurki modlitewne[71]. Nikt o nich nie wspomina w listach ofiar. Być może to właśnie ofiary zapomnianej egzekucji z 8 sierpnia – nie jesteśmy w stanie tego potwierdzić.

Zaproszono rodziny, które miały identyfikować zamordowanych. Był płacz, krzyk i łzy. Ludzi rozpoznawano po fragmencie ubrania (księża mieli sutanny), oraz po uzębieniu (Barbacki). Ciała zostały sfotografowane przez Henryka Rosenbeigera. Po identyfikacji ciała złożono w trumnach i przewieziono do Nowego Sącza. Pogrzeb rozpoczął się pod ratuszem, a następnie zwłoki odprowadzono na miejsce spoczynku na Stary Cmentarz[72].

W ekshumacje była zaangażowana cała wieś Biegonice, także z udziałem ks. Karola Szymanka i kierownika Szkoły Franciszka Kondolewicza. Ludzie wili z jedlin różne wieńce, aby oddać hołd pomordowanym. Podczas ekshumacji ludność śpiewała patriotyczne pieśni, m.in. „Rotę”. Należy pamiętać, że w mieście i okolicy aprowizacja była słaba, wałęsali się radzieccy żołnierze. Uroczystość prowadził ks. Infułat Mazur, który osobiście przeżył tragedię – stracił dwóch wikarych, znał także wiele innych ofiar. Pocieszał ich najbliższych[73]. Opisał uroczystość przed ratuszem: Delegacji z całego powiatu była cała moc, a rynek i ulice zalegały nieprzeliczone tłumy. Cisza zaległa śmiertelna, łopotały tylko sztandary, a gdzieś tam daleko odezwały się tony marsza Chopinowskiego, a potem spokojna cicha melodia tej piosenki żołnierskiej: Śpij kolego w ciemnym grobie. Na umajonych wozach wieziono trumny na cmentarz, między którymi na pierwszym miejscu były trumny księży. Mimo całego bólu cisnęły się na usta słowa: Jak słodko i zaszczytnie jest umierać za Ojczyznę[74]. Kolejna ekshumacja miała miejsce 15 grudnia 1946 r., kiedy wykopano zabitych we wrześniu 1941 r.[75] Ogólnie z 59 wydobytych ciał nie rozpoznano 24[76].

Warto dodać, że część ciał spoczęła poza Starym Cmentarzem. Komitet Żydowski zabrał ciała swoich współwyznawców na cmentarz przy ul. Rybackiej[77]. Parafianie z Trzetrzewiny zabrali na swój cmentarz ks. proboszcza Józefa Bardla. Ciekawy był los Władysława Siemka, który będąc aresztowanym, miał wcześniej przejść na współpracę z Niemcami i wydał kilku członków AK[78]. W związku z tym odmówiono mu uroczystego pochówku. Spoczywa na cmentarzu przy ul. Rejtana[79]. 15 czerwca 1958 r. w Biegonicach  odsłonięto pomnik na miejscu kaźni. Wcześniej, przez kilka lat, miejscowa ludność ciągle zapalała tam znicze, pamiętając o tragicznych wydarzeniach z okresu II wojny światowej[80].

W 1966 r. na miejscu straceń miała miejsce wizja lokalna, która związana była z procesem Heinricha Hamanna, szefa gestapo, sądzonego w Bochum. O sprawę dopytywano także w czasie śledztwa w Niemczech, o czym zeznawał adwokat Długopolski[81]. Ciekawostką jest fakt, że dokładnie w czasie oględzin miejsca – 20 maja 1966 r. – doszło do zaćmienia słońca[82]. Niemieccy prokuratorzy zebrali sporo dowodów na popełnione zbrodnie. Sędzia Hovel miał wówczas, patrząc na cegielnię, powiedzieć do sędziego Stutte: mój Boże, może to i wtedy tutaj świeciło słońce, kiedy tych ludzi prowadzono na stracenie[83].

Rdziostów

Kolejnym miejscem kaźni Sądeczan był Rdziostów. Maria Sopata wspominała o pierwszych egzekucjach już w 1939 r., jednak wydaje się, że masowe zbrodnie rozpoczęły się w tych lasach rok później.

Tak opisała ona pierwsze tragiczne wydarzenia: We wrześniu 1939 r. przywieziono pierwszych skazańców do wsi w liczbie pięciu osób (czterech mężczyzn i jedną kobietę). Nikt potem nie podał nazwisk tych więźniów. Przywieźli ich do lasu, wchodząc doń drogą od Osieka – prowadzącą wzdłuż potoku płynącego z góry do rzeczki. Rozstrzeliwano ich pojedynczo pod pniakiem, (który został) w mokrym dołku. Obserwator (ukryty oczywiście w lesie) opowiadał mi, że kobieta prosiła na klęczkach o darowanie życia, a chłopak, może szesnastoletni, zawołał przed śmiercią: „Niech żyje Polska”. W tym mokrym dołku pochowano ich, przykryto mokrą ziemią, udeptano nogami. Gestapowcy podejrzewali, że ktoś będzie odkopywał ciała, bo często tą drogą przechodził któryś z nich, a na znak obecności „ozdobił” grób skórkami z pomarańczy. Ponieważ wybrałam się tą drogą parę dni później, widziałam i grób przysypywany i pień, na którym znać było kule i spotkałam na drodze gestapowca[84]. Większość relacji mówi jednak o 12 czerwca 1940 r. jako pierwszym dniu rozstrzeliwań w Rdziostowie. Wówczas miało zginąć 4 Polaków pochowanych pod wałem modrzewiowym[85].

W kolejnych latach egzekucje trwały, a Maria Sopata dobitnie powiedziała, że było to kłębowisko zwłok obejmujących się rękami[86]. Słowa te uzmysławiają nam, jak wielka tragedia rozegrała się w rdziostowskich lasach.

Tak Sopata wspominała rozstrzelania Żydów związane z likwidacją getta w Nowym Sączu: Nadszedł rok 1942 – rok rozstrzeliwań Żydów. Przywozili ich wyposażonych w łopaty i kazali im kopać dół – głęboki na kilka metrów, szeroki na około dwa metry. Miejscem obranym był tak zwany „mokry wycinek”, bo grób był pod wałem, w miejscu, gdzie płynął niewielki potoczek. I zaczęło się przywożenie Żydów – dwa, trzy razy w tygodniu na dużej ciężarówce po jakieś 20–30 osób. Żydzi musieli się rozbierać do naga, a potem stawać wzdłuż wykopanego grobu. Rozstrzeliwani padali; zasypywano ich wapnem, aż dół się zapełnił, po czym przysypywano go ziemią. Żydzi nie stawali dobrowolnie – uciekali – esesmani doprowadzili ich do grobu. Jeden zdołał uciec, przepłynął Dunajec, ukrywał się u ludzi we wsi, chyba Zabełcze i żyje. W Warszawie mieszkał i pracował jako adwokat – słyszałam o tym od kolegi, który o tym wiedział, ale nie wiem skąd. Na dalsze wybieranie grobów Żydów już nie było. Robili to nasi chłopcy, a jako zapłatę otrzymywali papierosy i wódkę. Z drogi od szkoły można było widzieć to rozstrzeliwanie – oczywiście znów się kryjąc – bo Niemcy pilnowali, aby mieszkańcy nie obserwowali straceń. Przywieziono raz chorych Żydów z ich szpitala przy ul. Kraszewskiego. Zasypano jak śmieci w wykopanym dole i w grobie rozstrzeliwań[87]. Relację o zamordowaniu członków szpitala żydowskiego potwierdzali Markus Lustig i Rena Anisfeld – uważali, że personel i chorych zabito w Rdziostowie[88]. Egzekucjom towarzyszyły bicia, zastraszania i katowanie Żydów. Sopata wspominała dobrze ubranych Żydów, którzy nie chcieli się rozebrać i zostali tak zastrzeleni[89]. Być może byli to członkowie Judenratu lub innych ważnych organizacji w getcie. Ciężko oszacować liczbę pomordowanych tutaj wówczas Żydów. Wygląda na to, że właśnie po 1942 r. miejsce zaczęło odgrywać istotną rolę na mapie miejsc straceń na Sądecczyźnie.

Wydarzeniom z lata 1942 r. towarzyszyły też egzekucje osób innej narodowości. Rozstrzelano wówczas również lekarza z Bobowej, który zabrał gabinet od lekarza żydowskiego w miasteczku, próbując go tym samym ocalić[90]. Zabito także Katarzynę z Bielów Krzysztofową, która próbowała wejść do getta w Nowym Sączu[91]. Rozstrzelano też za pomoc Żydom m.in. studenta Adama Świerzba z Nowego Sącza. Podobno w pochodzie śmierci zmierzającym z getta na stację kolejową zobaczył koleżankę ze studiów, do której pomachał. To był już dla niego wyrok śmierci. Sopata wspomniała: z grobu tego płynęła w dół wału [woda] z krwią! Sołtys chciał temu zaradzić, nie wiem jak, i wybrał się z tym na gestapo! Niemcy go oczywiście wyrzucili[92].

Pośród ofiar byli też Żydzi złapani w ukryciu. Jedną z nich była pani Templerowa ze swoimi dziećmi[93]. Jan Wróbel pisał o tych egzekucjach: Ciała albo same spadały do dołu, albo je strącano. Z tych ciał układały się całe pokłady, a krew często przesiąkała na powierzchnię ziemi. […] Przed samą egzekucją rozpasani, pijani mordercy hitlerowscy urządzali sobie z ofiarami zabawy, bijąc i rechocząc potwornym śmiechem, któremu wtórował skowyt bólu skazańców. Słyszeli to często mieszkańcy Rdziostowa. Świadkowie, którym udało się z daleka obserwować egzekucję, opowiadają, że dzieci trzymały się kurczowo swych matek, że skazańcy próbowali ucieczki w pobliskie zarośla i ginęli zastrzeleni w biegu, że błagali o litość, niektórzy stawiali opór, nie chcąc się rozbierać. Jedna z mieszkanek Rdziostowa miała słyszeć, jak Żydówka małym dzieciom mówiła, że ból będzie mały i krótki[94].

Od 1943 r. nabierały rozpędu egzekucje Polaków. Historie były tragiczne. Jedna z małych dziewczynek, idąc tam na śmierć, trzymała mamę (nauczycielkę z Żywca) za rękę i pytała: mamo, czy to będzie bolało, gdy nas będą strzelać?[95]. Wszystko słyszała i obserwowała miejscowa ludność. Ginęło sporo ludzi z Limanowszczyzny, a, jak podkreślała Sopatowa, ofiary niekoniecznie buntowały się przeznaczeniu[96]. Mówiło się, że nie wszyscy, którzy spoczywali w masowych grobach zginęli wskutek strzałów, że niektórzy wpadli do grobów i żywcem zostali pogrzebani. Zdaniem Sopaty, która była obecna przy ekshumacjach, wskazywały na to też pozycje, w jakich znajdowały się ciała[97]. Ludzie przed egzekucją musieli się także rozebrać, często lepsze ubrania zabierano, a gorsze były palone na miejscu[98].

Rozstrzeliwano ludzi przywożonych z sądeckiego więzienia. W 1944 r. świadkowie rejestrowali egzekucję 6 więźniów, w tym kobiety (Bojarska), których zabito, kiedy byli skuci. Jedna z ofiar została postrzelona i w nocy wołała o pomoc. Mieszkaniec Rdziostowa poszedł wówczas do miejsca stracenia, ale nie był w stanie pomóc rannemu, bo był skuty z innymi martwymi[99]. Co ciekawe, Niemcy nie podali na afiszach śmierci nazwiska Zofii Bojarskiej, podobnie Marii Górskiej i Anny Grabowskiej – działaczki podziemia. Podobno wstydzili się wpisywać kobiety[100].

W lipcu 1944 r. rozstrzelano 15 więźniów. Większość to byli starcy i kobiety, także ciężarne. Zostali wysłani na śmierć, ponieważ partyzanci podrzucili na plebanię w Kamienicy dwóch rozbrojonych Niemców, o czym dowiedzieli się okupanci i postanowili się zemścić. Cała wieś uciekła, a zostali ci, którzy nie zdążyli lub nie dali rady. Pośród ofiar byli ksiądz z Kamienicy i kleryk z Gołąbkowic. Ten ostatni został zabrany z miejsca stracenia i pochowany za wałem w zbożu[101]. Ks. Mieczysław Dydyński został aresztowany na plebani, na której odnaleziono śpiącego partyzanta. Rewizje objęły całą wieś, a Niemcy zdecydowali się spalić plebanię, z całym jej wyposażeniem. Dwa dni przesłuchiwano aresztowanych w Nowym Sączu i skazano na śmierć. 7 sierpnia 1944 r. zostali rozstrzelani[102]. 29 lipca zwłoki przewieziono do Kamienicy i złożono na tamtejszym cmentarzu[103]. To było dosyć niezwykłe, bowiem zazwyczaj ofiary chowano od razu, w masowych mogiłach.

Zabity w tym czasie kleryk nazywał się Andrzej Mróz (ur. 1919 r.). W czasie wojny był już więziony w Tarnowie. Przeniesiono go do pomocy w rodzinnej parafii. Tutaj zaangażował się w konspirację (pseudonim „Słoneczko”), zaś na sądeckiej plebanii utworzył miejsce kolportażu prasy konspiracyjnej. Aresztowano go 19 lipca 1944 r., a 8 dni później rozstrzelano w Rdziostowie. Z relacji rodziny wynika, że ludzie przychodzili wówczas po ciała zabitych, aby je zabrać. Okazało się jednak, że ciała Mroza już nie było – przeniesiono go w kierunku pola ze zbożem. Pradziadek Mróz chodząc w zbożu, zbierał rękami włosy, okulary, zbierał ciało Andrzeja – wspomniała wnuczka siostry kleryka[104].

Zbigniew Kasztelewicz opisał przebieg jednej z takich egzekucji: zobaczyłem przez rzadkie już drzewa polanę, a na niej scenę, której nie zapomnę do końca życia. Z lewej strony polany dwa samochody ciężarowe, tzw. „budy” i dwa terenowe samochody wojskowe. Dookoła tych „bud” stali niemieccy żandarmi, trzymający w rękach pistolety maszynowe. Kilku z nich trzymało na smyczach psy, które bez przerwy ujadały. Z prawej strony polanki grupa chłopców w mundurach „Baudienstu” kończyła kopać głęboki dół. Stałem jak sparaliżowany, schowany za drzewo, położywszy rower na ziemi w trawie, żeby nie odbił się na nim żaden promyk słońca. Zdałem sobie sprawę, po pierwszym rzucie okiem, jaka tragedia za chwilę się tutaj rozegra. Byłem już pewny, że jeżeli Niemcy mnie dojrzą, zakończę swój żywot również w tym dole. Za chwilę któryś z Niemców podniósł plandekę z tyłu jednej z „bud”, drugą widocznie przyjechali żandarmi z psami i zaczął wrzeszczeć: „raus, raus”. Ponieważ nikt nie chciał wyskakiwać, wskoczył sam na samochód i kolbą zaczął wypychać ludzi, a raczej istoty mało podobne do istot ludzkich. Były to jakieś upiorne postacie w strzępach łachmanów, z zawiązanymi z tyłu rękami; kilku mężczyzn miało zawiązane szmatami usta, dookoła głowy. Kilkunastu żandarmów zrobiło szpaler, aż do wykopu. Większość przywiezionych osób nie miało siły zeskoczyć. Dostawali potężnego kopniaka i spadali na ziemię, jak worki z kartoflami. Stojący poniżej żandarmi, następnymi kopniakami i szczuciem psów, „pomagali” podnieść się z ziemi. Nagle młody chłopak, silnie zbudowany uderzył głową, tzw. „bykiem” w twarz stojącego najbliżej żandarma. Żandarm upadł na ziemię zalany krwią, a chłopak zaczął uciekać w moim kierunku. Wtem serie z pistoletów maszynowych „skosiły” go po nogach. Do ciężko rannego, ale jeszcze żywego podbiegł pies i zaczął go szarpać. Jeden z gestapowców, kazał dwom junakom z „Baudienstu” wziąć tego rannego człowieka i przywlec go z powrotem nad brzeg wykopu. Gdy ci rozkaz ten wykonali, gestapowiec potężnym kopniakiem strącił żywego jeszcze człowieka do wykopu. Młody chłopak, który uciekał z miejsca zbrodni słyszał tylko serie z karabinów dobiegające z lasu[105].

Świadkowie pamiętają, że groby dla ofiar były olbrzymie, często wykopywano je na kilka godzin przed egzekucją[106]. Jak wspominał Jan Potoniec, ludzie przed egzekucją się rozbierali. Obok stały beczki z wapnem, być może do posypania grobu. W ocenie świadka egzekucje odbywały się rankiem (wczesnym) lub późnym popołudniem. Zapamiętałem sobie do dziś matkę w bieliźnie. Nie wiem, jakiej była narodowości, bo to trudno było rozpoznać. Matka stała z dzieckiem, może rocznym, może półtorarocznym – gestapowiec strzelił w dziecko wcześniej, dziecko tak drgnęło, ale matka nie wypuściła go… potem zastrzelili matkę i razem z dzieckiem wpadła do rowu. To zapamiętam do końca życia[107].

 Maria Sopata wspominała: Przy ekshumacji okazało się, że pochowani w grobie, zasypani – nie wszyscy byli nieżywi, nie zginęli bezpośrednio w egzekucji. Mówiło się o tym, że w rozkopanych grobach ciała nie leżały obok siebie, czy jedno na drugim, ale było to kłębowisko zwłok obejmujących się rękami[108]. Tutaj giną wojskowi, lekarze, studenci, księża, nauczyciele – elita. 27 kwietnia 1944 r. rozstrzelano bohaterskie kobiety z rodziny Stobieckich: Marię z córką Aliną. Zabito na wzgórzu także inż. Marię Kardaszewicz z 16-letnią córką Ewą. W czasie zbrodni Maria Stobiecka wykrzyknęła Niech żyje Polska![109].

Tragiczne wydarzenia rozgrywały się w lesie do dosłownie ostatniego dnia wojny. W ocenie J. Wróbla tylko od marca do lipca 1944 r. zabito w lasach Rdziostowa ok. 200 osób. Byli to rolnicy, urzędnicy, nauczyciele, wojskowi, ludzie wielu profesji. Ofiary pochodziły z Nowego Sącza i okolic, ale również z odleglejszych miast, m.in. z Łodzi. Przyczyn było sporo: za wspieranie partyzantów, za działalność dywersyjną, za pomoc Żydom, za nielegalnie posiadaną broń lub inny sprzęt[110]. Pośród ofiar znaleźli się członkowie podziemia, jak ppor. Leon Strzelecki „Nestor”, który kierował główną bazą operacyjną ZWZ-AK dla obwodu sądeckiego. Mieściła się ona w mleczarni na rogu Zdrojowej i Głowackiego. Strzelecki został aresztowany 5 czerwca 1944 r., a rozstrzelano go 10 lipca 1944 r. w Rdziostowie[111].

W tym czasie Niemcy nie zakopywali zwłok zaraz po zbrodni, ale pracę nad tym polecali sołtysowi Ignacemu Szkaradkowi. Dzięki temu ludzie wiedzieli sporo o ofiarach i miejscach ich pochówku[112]. Zresztą strzały z każdej egzekucji były słyszalne w okolicznych domach[113]. Jeszcze 18 stycznia 1945 r. dokonano w lesie ostatniej zbrodni. O 5 rano rozstrzelano 6 skutych więźniów[114].

Warto pamiętać o tym, że ludzie wiedzieli gdzie i kiedy były jakie egzekucje. Po wojnie ta wiedza – wraz z wykorzystaniem znajomości terenu przez miejscowych – była bezcenna. Już w czasie okupacji mieszkańcy Rdziostowa dbali o te tereny, o groby. Niemcy również byli zainteresowani losem miejsc pochówków, pilnując, żeby groby były nieruszane. Zdarzały się przypadki, ze mieszkańcy wsi słyszeli krzyki dochodzące z grobów[115]. Jan Potoniec wspominał: Rano poszliśmy krowy wyprowadzić, patrzymy, a w rowie pełno wody, a w nim kobieta leży do góry plecami. Kobieta była zbita, bo plecy i nogi były koloru granatowego. Spod kobiety wystawał mężczyzna w oficerkach i w swetrze zrobionym ręcznie z wełny owczej, oczy miał wystawione na wierzch i to on prawdopodobnie wołał. Krew mu uszła i zgasł[116].

W maju 1945 r. odbyły się ekshumacje w Rdziostowie[117]. Część z ofiar zidentyfikowano, choć panowało spore zamieszanie[118]. Należy pamiętać, że teren, na którym odbywały się zbrodnie był najczęściej podmokły. Np. w marcu 1941 r. rozstrzelano kilku Polaków w wąwozie, przez który płynął strumień[119]. Przy odkrywaniu ciał nie używano kombinezonów, a nawet rękawiczek. Zobaczyłem tam wielu ludzi i jakieś ciemne kształty leżące na trawie. Podszedłem z rowerem bliżej. Okazało się, że te ciemne kształty, leżące na trawie, to ludzkie zwłoki wydobyte z dołów śmierci. Odór, jaki rozciągał się po całej polanie, był porażający – pisał Z. Kasztelewicz, który zapamiętał, że ciała wydobywali jeńcy niemieccy: Wydobywali z gliniastego, podmokłego wykopu zbrylone szczątki ludzkie, ociekające czarną, cuchnąca mazią, które rozdzielano na trawie, układając kolejno obok siebie. Wokół tych upiornych szczątków ludzkich kłębiła się gromada ludzi, którzy poszukiwali swoich bliskich. Ja też chodziłem od zwłok do zwłok, licząc na to, że rozpoznam kolegów. Widok był straszny, trudny do opisania. Czarne jak węgiel zwłoki, niektóre bez głów, bez dłoni, które odpadały przy wydobywaniu, były w zasadzie nie do rozpoznania[120]. Ludzi rozpoznawano po szczegółach. Antoni Rusin z Mordarki został rozpoznany po spinkach i bieliźnie[121], a Jan Puch ze Starej Wsi po uzębieniu[122]. Zdarzało się to niemal przy wszystkich egzekucjach i późniejszych ekshumacjach zwłok.

Pośród ofiar byli także Żydzi pędzeni z limanowskiego getta do Nowego Sącza. Według Jakuba Müllera przeniesiono ich ciała na cmentarz żydowski przy ul. Rybackiej[123]. Maria Sopata twierdziła jednak, że wielu nie ekshumowano. Odkrywanie ciał jej zdaniem odbywało się w katastrofalnych warunkach, bowiem zwłoki wystawiano na powierzchnię, a były w stanie rozkładu. Oburzona tym faktem protestowała, pisząc do Rady Głównej Opiekuńczej. Niektórzy, po zidentyfikowaniu bliskiego, nie zabierali go, ale wrzucali do grobu. Nieliczne zwłoki pakowano do trumien[124]. Ludzie bardzo przeżywali otwieranie grobów. Zdarzały się omdlenia, inni krzyczeli, całowali ciała znajdujące się w stanie rozkładu: To była najtragiczniejsza scena, jaką widziałem życiu, a jednocześnie najwspanialsze świadectwo miłości[125].

Po wojnie miejscowa ludność dbała o mogiłę. Była oburzona, że nie chcieli się na niej modlić księża, rzekomo dlatego, że leżeli tam Żydzi[126]. Groby były uporządkowane, o pamięć zabiegała miejscowa szkoła. W 1948 r. postawiono w miejscu zbrodni dwa krzyże, a miejsce straceń ogrodzono. W 1970 r. pojawił się tam głaz. Z racji tego, że ciała przeniesiono do wspólnego grobu, ciężko stwierdzić, czy nadal jakieś nie spoczywają poza terenem dzisiejszego miejsca pamięci. Mimo iż upływa 76 lat od zakończenia wojny, ciągle miejsce to nie jest przebadane[127].

Liczbę pomordowanych w Rdziostowie szacuje się na od 1000 do nawet 2000 ofiar. Ciężko z tymi cyframi dyskutować, bowiem nikt ich nie weryfikował. Wydają się jednak spore – zdaje się, że należy trzymać się raczej dolnej granicy. Część z ciał ofiar została pochowana na Starym Cmentarzu; spoczęło tam 17 niezidentyfikowanych ciał z Rdziostowa.

 Młodów

 Pierwsza egzekucja w Młodowie miała miejsce we wrześniu 1943 r. Przywieziono tam wówczas 10 więźniów z Nowego Sącza[128].

11 września 1944 r. aresztowano członków konspiracji AK w Nawojowej. Józef Stadnicki, kierujący placówką, uciekł z pałacu, bowiem był już rozpracowany przez Niemców. Nie nabrali się już na wymówkę, że osoba niepełnosprawna nie może kierować komórką AK. Mieli na to dowody. Miejscowa ludność miała za złe Stadnickiemu, że nie wziął odpowiedzialności za kolegów, jednak sprawa wydawała się mocno skomplikowana – ujawniając się, wydałby siebie, a może nawet swoją rodzinę, na śmierć[129]. Po zdradzie aresztowano innych, głównie pracowników tartaku i służb leśnych. Rozstrzelano ich 15 września 1944 r. Ponoć w sprawie miał interweniować Adam hrabia Stadnicki. Hamann (wtedy nie było go w Sączu) powiedział rzekomo hrabiemu, że gdyby on wówczas wiedział o zamierzeniach Wilhelma Raschwitza (szefa gestapo), nie dopuściłby do tego[130].

Ofiary zbrodni w Młodowie to ludzie z konspiracji związani z Nawojową. Zostali oni oskarżeni o działania sabotażowe – wysadzenie torów kolejowych. Większość z nich pracowała w tamtejszym Nadleśnictwie oraz w tartaku „Delty”. Pochodziło stamtąd 14 osób, które początkowo zostały przewiezione do więzienia w Nowym Sączu. Pośród nich byli: Józef Dąb, Jan Janeczek, Stanisław Kociołek, Czesław Kucharski, Tadeusz Kamiński (Czesław Wokacz), Czesław Leśniak, Adam Matyjewicz, Adolf Ptak, Stanisław Siedlarz, Eustachy Ścibor-Rylski, Tadeusz Szczygieł, Emil Walter, Czesław Fyda i Antoni Plata. Tam dołączono do nich 6 innych skazańców[131]. Ofiary, zanim trafiły do Piwnicznej, były przesłuchiwane na gestapo. Niemcy próbowali wyciągnąć ze skazańców jakiekolwiek informacje[132]. 15 września 1944 r. wywieziono ich w stronę Piwnicznej, do Młodowa. Wiadomość o zbrodni szybko rozeszła się po okolicy[133].

Jak podaje Bieniek, podczas egzekucji zrobiono spęd okolicznej ludności, która miała się przyglądać wydarzeniom. Zginęło 18 żołnierzy i ludzi związanych z AK. Pośród ofiar był Zbigniew Wokacz, zastępca komendanta placówki AK „Nawojowa”[134], który z Józefem Stadnickim prowadził szkołę podoficerów AK. Zginął Eustachy Ścibor-Rylski, kuzyn Stefana Świeżawskiego (zięcia hrabiego) – prowadził on w Nawojowej nasłuch radiowy i opracowywał prasę. Na Sądecczyźnie znalazł się, uciekając przed UPA. Zginął też przyjaciel i zaufany człowiek Stadnickich, szczególnie Józefa – Stanisław Kociołek[135].

Informacja o egzekucjach nie wypłynęła od razu. Rodziny ofiar myślały, że ich bliscy ciągle przebywały w więzieniu. O tragedii dowiedzieli się dopiero po kilku dniach[136].

Bieniek podaje, że kolejna zbrodnia w Młodowie była skutkiem tego, że w ramach uczczenia święta narodowego partyzanci napadli na transport wojskowy Niemców. Nie wiadomo, czy ktoś z nich zginął, ale wzięli oni odwet. Egzekucji dokonano dokładnie w miejscu napadu, w samo święto 11 listopada 1943 r.[137]

Pośród innych aresztowanych, których skazano na śmierć w tym miejscu znaleźli się nowosądeczanie działający w ramach komórki wywiadu i fotografii dokumentacyjnej. Funkcjonowała ona w sklepie Pennarów na ul. Jagiellońskiej 4. Losy konspiratorów zakończyły się w Młodowie w listopadzie 1943 r. Trafili tam z tej grupy m.in. Emil Hyży i Władysław Kudlik[138]. Stanisław Pennar został zabity później w Kłodnem[139]. Zamordowany wówczas Zbigniew Legutko, który mieszkał na ul. Zygmuntowskiej 38, pracował w wywiadzie AK, a oficjalnie w dziale telegrafów na kolei. Miał dostęp do informacji o ruchu pociągów i transportów. Został aresztowany końcem października[140].

Ekshumacja w Młodowie odbyła się w kwietniu 1945 r. Zwłoki znajdowały się wówczas w stanie rozkładu. Ciała zostały umieszczone w trumnach wykonanych w nawojowskim tartaku[141]. Ludzie rozpoznawali bliskich po szczegółach. Adam Matyjewicz został rozpoznany dzięki szelkom i chustce[142].

Uroczystości pogrzebowe odbyły się przy kościele w Nawojowej, gdzie trumny spoczęły na przygotowanych katafalkach. Kiedy nadjechały wojskowe ciężarówki, zdjęto trumny i ustawiono je rzędem. Odbywało się to w milczeniu, ale nagle ktoś głośno zapłakał i wtedy rozległ się dramatyczny niemal zbiorowy spazm. Jakiś głos kobiecy zawołał:  „Stasiu”, zapłakało jakieś dziecko. Wtedy przez tłum przeszedł złowrogi pomruk. Wygrażano komuś. Mordercom, nie żyjącemu zdrajcy? Szczęściem ktoś zaczął modlitwę za zmarłych. W żarliwym ,,Wieczne odpoczywanie” odmawianym i śpiewanym na zmianę wyciszały się emocje. Czas płynął, a ludzie stali, choć zmrok zapadał. Przy trumnach paliły się, nie pamiętam, świece czy pochodnie, i one rozjaśniały mrok. Ludzie trwali na tej osobliwej warcie – krewni, sąsiedzi, znajomi. Do późnej nocy modlitwa, śpiewy i milczenie, na przemian – pisała M. Lebdowiczowa[143].

W pogrzebie brały udział tłumy ludzi, które to pod przewodnictwem miejscowego proboszcza ks. Stanisława Kruczka śpiewały patriotyczne pieśni. Ciała spoczęły w białych trumnach, symbolicznych, bo mówiących o niewinności pomordowanych[144]. W 1981 r. postawiono na miejscu ich pochówku pomnik. Do jego powstania przyczynił się m.in. Jan Kociołek, żołnierz AK i prezes Związku Kombatantów Adolf Cecur[145]. W Młodowie pomnik upamiętniający tragedie wojenne powstał dopiero w 1993 r.[146]

 Trzetrzewina

Tragiczne wydarzenia z lata 1940 r. były częścią Akcji AB prowadzonej na terytorium Generalnego Gubernatorstwa. Jej celem była likwidacja inteligencji, także w naszym regionie. Latem 1940 r. aresztowano w Nowym Sączu członków licznych organizacji niepodległościowych. Wszyscy zostali umieszczeni w sądeckim więzieniu. Byli pośród nich także ci, którzy wędrowali przez zieloną granicę. Tam oczekiwali na wyrok. Los więźniów rozstrzygnął się pod koniec czerwca. Zbrodnia wiązała się też z dniem imienin Władysława Sikorskiego. Egzekucję pod Wysokim nazwał Hamann Generalnamenstag, czyli imieniny generała. W kwietniu 1940 r. generał Sikorski wezwał Polaków do nieustępliwej walki z Niemcami. Hamann postanowił więc zemścić się za to przemówienie, ale też pokazać, kto rządzi na okupowanym terenie[147].

26 czerwca 1940 r. aresztowani śpiewali pieśni patriotyczne, tak że było je słychać w okolicy więzienia, także nad Dunajcem. Ludzie byli zdziwieni, nie do końca wiedzieli, co się dzieje. W tym samym czasie w więzieniu odbywały się błyskawiczne „sądy kapturowe”. Tych, których miała ominąć śmierć w lasach Trzetrzewiny wysyłano potem do obozów koncentracyjnych. W jednym z takich transportów znalazł się Józef Łobodziński, który spotkał świadków zbrodni, tych którzy z ofiarami przebywali w więziennej celi[148].

Tak wydarzenia, prawdopodobnie z 25–26 czerwca 1940 r., relacjonował Kazimierz Mrzygłód: Około godz. 14 do więzienia na I piętro wszedł szef gestapo, Heinrich Hamann, z sześcioma gestapowcami. Chodząc po celach, wybierał z każdej po kilku silniejszych fizycznie więźniów i kazał wychodzić na korytarz, ustawiając nas twarzą do ściany. Z mojej celi wybrał 6. Po zrobieniu zbiórki okazało się, że jest nas 32, toteż dwóch ostatnich odesłał do celi. Pozostałym 30 więźniom pod eskortą kazano zejść na podwórze więzienne[149].

Listę ofiar znamy dzięki Zbigniewowi Langerowi ze Zbyszyc. Pracował on w więzieniu, odmówił podpisania volkslisty. Dostał za zadanie inwentaryzować rzeczy pomordowanych. Niestety spis ten przepadł[150].

Ci, których wybrano wiedzieli, że jeżeli pojadą w kierunku Tarnowa, to być może do więzienia. Niemcy kazali im położyć się na podłodze ciężarówki i wymierzyli w nich lufy. Jeżeli ciężarówka skręci na Helenę, za Dunajec, to czeka ich egzekucja w Rdziostowie. Dojechali do nieznanego miejsca przy drodze na Wysokie[151]. Więźniom kazano kopać trzy duże doły – zostali podzieli na trzy grupy. Gestapowiec wymierzył krokami każdej grupie plac, oznaczając kilofem granicę kopania. Przystąpiliśmy do kopania dołów, które trwało do około czterech godzin. W czasie naszej roboty gestapowcy z Hamannem pili wódkę z porterem, przywiezioną uprzednio w kilku transporterach, a po opróżnieniu każdej butelki i podrzuceniu w górę, strzelali do niej dla zabawy z pistoletów – wspominał Mrzygłód[152]. Po wykonaniu pracy wrócili do więzienia.

Tymczasem aresztowani na Pijarskiej, w ramach doraźnego, szybkiego sądu, usłyszeli wyroki – śmierć. Nie mieli szans się bronić, opór był bezzasadny. 26 czerwca wielu już wiedziało, jaki ich spotka los, choć niektórzy uważali, że pojadą na roboty do Niemiec. Stojący na końcu korytarza z całą świtą Hamann wywoływał pojedynczo więźniów, odczytując im wyroki śmierci po niemiecku, które były tłumaczone na język polski – relacjonował inż. Liwski. Więźniowie zostali stłoczeni w trzech celach, ich sytuacja była już wówczas zupełnie beznadziejna. Pozostali więźniowie nie mogli spać tej nocy, ciężko było uwierzyć w to, co stanie się kolejnego dnia[153].

27 czerwca 1940 r., z więzienia na Pijarskiej wyjechała ciężarówka. Wszystko działo się wczesnym rankiem (około 4 rano), kiedy panowała jeszcze szarówka. Więźniowie wychodzili grupami 30-osobowymi, boso, mając na sobie tylko spodnie i koszule. Wszyscy byli skuci[154]. Nie mieli pojęcia, dokąd jadą. Dojechali do Trzetrzewiny, gdzie zapewne powitał ich zapach czerwcowego lasu. Kiedy zobaczyli Hamanna – „osławionego” kata gestapo – wiedzieli, że przyjechali tutaj na śmierć.

Według Gorki rozstrzeliwań dokonali esesmani z Krakowa. Strzelali po 3 do jednego Polaka, a ja układałem zwłoki w dołach – zeznawał. Przy egzekucji znajdował się dopuszczony do niej przez Hamanna doktor Arnold. Gorka pamiętał, że żadna z ofiar nie dała sobie zawiązać oczu. Gdy przyprowadzono ich już do dołu, wznieśli przeważnie wszyscy przed padnięciem strzałów okrzyk „Niech żyje Polska”, jeden z oficerów krzyknął „śmierć tyranom i mordercom, niech żyje Polska”, gdy ja to Hamannowi przetłumaczyłem, byli wszyscy obecni na to oburzeni[155].

Najpierw zastrzelono grupę 30 osób, potem kolejną 30-osobową i na końcu 33 osoby. Każda z nich była dowożona w równych odstępach czasu, co około 2 godziny. Świadkowie tych wydarzeń, Franciszek Florek i Zofia Rogala, opowiadali, że już dwa dni wcześniej Niemcy przywozili na samochodach ludzi, którzy kopali dla siebie groby. Prawdopodobnie był wśród nich wspominany powyżej Mrzygłód, ale także inni, którzy opowiadali o tej zbrodni. Ludzie mieli być zabijani w wymyślny sposób, rozrywani granatami ręcznymi, tak, że nawet w kolejnych dniach po egzekucji widziano części ciała w lesie[156].

Liwski wspominał: Pod strażą uzbrojonych cywilów i żandarmów zaprowadzono nas na miejsce kaźni. Nad odkrytymi dołami, które wczoraj wykopaliśmy, leżały stosy trupów i stały szeregi esesmanów z bronią w ręku. Tłumacz cywil zwrócił się do nas: „Kto chce, niech próbuje uciekać!” Kazano nam zasypać groby. Spychaliśmy mokrą, kamienistą glinę na ciała zabitych[157]. Znajdywano także kartki do najbliższych, które więźniowie przed egzekucją rozrzucali, jadąc samochodem na miejsce straceń[158].

27 czerwca 1940 r. Niemcy zamordowali w trzetrzewińskim lesie łącznie 93 osoby. Data egzekucji nie była przypadkowa – tego dnia przypadały imieniny generała Władysława Sikorskiego. Akcji nawet nadano kryptonim Generalnamenstag („Imieniny Generała”). Wśród zabitych 15 ofiar było oficerami i podoficerami Wojska Polskiego, 11 studentami lub uczniami należącymi prawdopodobnie do organizacji harcerskiej „Biały Orzeł”. Ofiarami byli lekarze, adwokaci, mechanicy, inżynierowie. Mieszkańcy wielu polskich miast: Warszawy, Bydgoszczy, Katowic, Chorzowa, Krakowa, Zamościa, Poznania, Wilna, Łodzi, Dęblina, Ryczywołu, Lwowa, Rybnika, Nowego Sącza, znalazł się tam nawet jeden Amerykanin. Pamiętam starszego wiekiem pułkownika WP, może z dwunastoletnim wnukiem, jak ginęli z okrzykiem na ustach: „Niech żyje Polska” – opowiadał Franciszek Musiał z Piwnicznej[159].

11-letni Józef Rogala w momencie egzekucji siedział w sieni swojego domu. Na odgłos strzału robił kreskę na drzwiach, a potem je policzył. Oddano 287 strzałów. Z tej liczby wynika, że oprawcy musieli jeszcze dobijać swoje ofiary. Następnie sprowadzono więźniów, aby zasypali groby. Niemcy zakazali okolicznym mieszkańcom zbliżać się do grobów. Mimo to, już kilka dni później, miejscowi przybyli na miejsce kaźni. Zobaczyli wielkie kałuże skrzepłej krwi. Widok był wstrząsający[160].

Z mieszkańców Nowego Sącza zginął wówczas m.in. przedwojenny harcerz Henryk Król, założyciel POBOR – harcerskiej organizacji konspiracyjnej – jej komendant i kurier[161]. Oprócz niego zginęli także: Zbigniew Posłuszny, Ludwik Kowalski i Kazimierz Osobliwy (uczniowie liceum). Z mieszkańców Biegonic śmierć ponieśli profesor Władysław Witowski i por. prawnik Józef Pajor[162].

Informację o nazwiskach ofiar oraz ich losie grypsem otrzymała grupa skupiona wokół rodziny Sichrawy[163]. Uwięziony Kazimierz Sichrawa, syn burmistrza, wyrzucił ostatni więzienny gryps latem 1940 r. – wypisał na nim nazwiska znanych mu osób rozstrzelanych na Wysokim[164].

Nastroje w Nowym Sączu były ponure. Józef Łobodziński tak je relacjonował: Smutek i przygnębienie ogarnęło wszystkich. Czas wlókł się powoli. W tym koszmarnym okresie była to pierwsza zbiorowa na taką skalę egzekucja przeważnie harcerskiej młodzieży gimnazjalnej z tajnej organizacji „Orzeł Biały”[165].

To nie był koniec tej historii. Trauma wróciła w momencie ekshumacji ciał po wojnie. Stało się to możliwe dopiero w 1956 r., wszak o historii ruchu niepodległościowego ciężko było mówić w czasach stalinowskich. 9 grudnia wykopano ciała i przewieziono je na Stary Cmentarz w Nowym Sączu, gdzie powstało mauzoleum Ofiar II wojny światowej. Wykopano wówczas wiele przedmiotów należących do zamordowanych. 70 osób udało się zidentyfikować z imienia i nazwiska, zaś 23 spoczywają do dziś jako anonimowe[166].

Kłodne koło Męciny

 Egzekucja odbyła się 12 stycznia 1944 r. Więźniowie skazani na karę śmierci zostali aresztowani już w jesieni 1943 r. Egzekucji dokonano tuż przy torach kolejowych, w miejscu, w którym polscy partyzanci podłożyli ładunki wybuchowe pod niemiecki pociąg. Śmierć spotkała tam 31 osób – większość to członkowie konspiracji strażackiej[167].

Wśród aresztowanych było sporo członków zakonspirowanej organizacji strażackiej „Skała”, która działała w Nowym Sączu do 1943 r. W mieście znajdowała się podziemna Powiatowa Komenda. Objęła ona swym zasięgiem powiat nowosądecki i limanowski. Na jej czele stała trójka działaczy: kpt. Stanisław Mazan, por. poż. Bronisław Piwowar, st. sierż. poż. Mieczysław Wędrychowski. Wszystkich dowódców aresztowano w 1943 r. i rozstrzelano w Kłodnem[168]. Zginął tam też Stefan Bieniek, który był zaangażowany w skrzynkę pocztową AK na ul. Żółkiewskiego 20. Wszystkich jej członków zdekonspirowano[169].

Zanim zatrzymanych rozstrzelano, kazano im ściągnąć buty i na miejsce zbrodni popędzono boso[170]. Byli słabi, słaniali się na nogach i osuwali na ziemię. Nie mieli butów i pozbawieni byli odzieży. Gestapowcy popędzali ich i bili kolbami karabinów – pisano w jednym za artykułów, powołując się na świadków tych dni[171].

28 więźniów zastrzelono, zaś 3 powieszono na przydrożnych słupach[172]. Dzień po egzekucji pochowano ofiary.

Jedną z ofiar zbrodni był Stanisław Pennar, znany sądecki fotograf, który był zaangażowany w konspirację – dokumentował okupację zdjęciami. Po aresztowaniu przez sądeckie gestapo trafił do kilku więzień, m.in. na Montelupich w Krakowie, przebywał też w obozie pracy w Szebniach. Swoje przeżycia notował, spisywał dla żony i córki, często odwoływał się w swoich zapiskach do religii. Czuł, że zbliża się koniec, co wyrażał w notatkach i listach sporządzanych jeszcze do grudnia 1943 r., kiedy trafił do krakowskiego więzienia na Montelupich[173]. Kiedy wieziono go pociągiem z więzienia do więzienia, postanowił wyrzucić notatnik. Ostatnie zapisy są z listopada – grudnia 1943 r. Napisał adres, pod który należy dostarczyć zeszycik. Po wojnie jego ciało, podobnie jak innych pomordowanych, zostało ekshumowane i przeniesione na Stary Cmentarz[174].

Ekshumacje odbywały się wiosną 1945 r. Zjechały się rodziny ofiar. Ciała były w stanie rozkładu. Janina Mazan rozpoznała męża jedynie po ubraniu oraz po medaliku[175]. Mieczysława Wędrychowskiego rodzina rozpoznała po chusteczce i innych elementach stroju[176]. Zbrodnia została w pamięci mieszkańców Kłodnego. Po wojnie został tam odsłonięty pomnik, upamiętniający wydarzenia z czasów niemieckiej okupacji.

Ława przy Kamienicy

Do egzekucji przy rzece Kamienicy doszło 26 stycznia 1944 r., według źródeł powojennych – 13 stycznia[177]. Był to akt zemsty Niemców za zabicie przez konspirację Mieczysława Tyrkla – skazanego za współpracę z okupantem przez Sąd Podziemny. Wyrok na zdrajcy wykonano przy ławie na kamienicy, w ciągu dzisiejszej ulicy Krańcowej[178].

Niemcy dokładnie w tym samym miejscu rozstrzelali 10 osób[179]. Świadkiem zbrodni był Eugeniusz Gawron. Po rozstrzelaniu Niemcy zostawili ciała. Gawron wspominał, że poszedł na miejsce zbrodni i sprawdził, kto jest wśród ofiar – każdą głowę trzymałem w ręce[180].  Zdaniem świadków odwetowa akcja została wykonana przez gestapo w Nowym Sączu, a pośród zbrodniarzy rozpoznano tylko służącego tam Grucę[181].

Jedną z ofiar był syn znanego społecznika i nauczyciela Mieczysława Szurmiaka – Wiesław. Został zatrzymany w Starym Sączu, w listopadzie 1943 r., kiedy na rowerze jechał do Zagorzyna. Wysłano go do „osławionego” więzienia przy ul. Montelupich w Krakowie. Stamtąd został wysłany do Nowego Sącza, gdzie zamordowano go przy ławie na Kamienicy. W obozie KL Auschwitz Niemcy zamordowali także jego ojca, znanego społecznika[182].

Dokumenty wykazują też pełną listę ofiar. Oprócz Szurmiaka zginęli: Jan Szarota, Franciszek Trojak z Januszowej, Tarasek z Mszany Dolnej, Józef Znachowski, Jan Piszczek z Krakowa, Józef Tkaczyk i Szymon Chochlak (obaj z Boguszy) oraz Piotr Katan z Szymanowic. Danych ostatniej ofiary nie ustalono[183].

24 marca 1945 r. dokonano ekshumacji ciał i uroczyście pochowano je na Starym Cmentarzu[184]. Po egzekucji okoliczna ludność postawiła drewniany krzyż, który miał upamiętniać tragiczne wydarzenia[185]. 12 października 1978 r. na miejscu zbrodni odsłonięto pomnik Ofiar Faszyzmu, który wykonano według projektu E. Miśkowca. Projekt uzupełniono już w demokratycznej Polsce – w 1997 r. na pomniku pojawił się orzeł oraz krzyż[186].

Cmentarz miejski w Nowym Sączu

Według powojennych dokumentów na cmentarzu miejskim w Nowym Sączu również dochodziło do egzekucji. Świadkowie wymieniali dwie: z 15 lipca 1944 r. oraz z 12 stycznia 1945 r. Zamordowani mieli być oskarżeni o różne zbrodnie polityczne, a więc zapewne działalność dywersyjną. Wiemy, że zginęli w tym czasie Witold Moszycki z ul. Tatrzańskiej, ks. Tomasz Leśniak, Poklewski, Lasek z Łazów Biegonickich, Ryszard Mędlarski z Fabrycznej, Emil Kmieć z Zygmuntowskiej, Stanisław Marmon (96 lat), Jan Rogowski, Eugeniusz Lorczak oraz Stanisław Szczepanik[187].

Należy jednak ostrożnie podchodzić do nazwisk wymienionych w dokumentach. W kwestionariuszu wymieniono także kpt. Augustyna, który zginął w innym miejscu – przy wale na Dunajcu. Wiele relacji wskazuje, ze Ryszard Mędlarski został zamordowany w więzieniu w Nowym Sączu (luty 1943 r.)[188].

Do egzekucji ludności żydowskiej na cmentarzu katolickim odnosi się natomiast M. Bergman, który zaświadczał, że grzebał tam ofiary. Nie jest to potwierdzone w innych źródłach. Pisał we wspomnieniach, że na nekropolii Niemcy kazali więźniom wykopać grób na jedną osobę, ale tak, żeby był głębszy. Gdy grób był gotowy, wywleczono ze samochodu osobowego 2-ch ludzi. Jeden z nich był Żydem a drugi Polakiem. Ich rozebrano do naga i postawili nad otwartym grobem. Żyd milczał i od czasu do czasu widocznie szeptał przedśmiertną modlitwę, oczekując śmierci. Polak ten w języku niemieckim wykrzykiwał na Niemców, przy czym powiedział że był żołnierzem w armii austriackiej latach 1914–18 i że nigdy poprzednio nie widział takiego barbarzyństwa Niemców, jak teraz, podczas tej wojny. W takiej pozycji stali ponad godzinę czasu. Po tym jeden z Niemców przybliżył się do nich i z karabinu oddał strzał między stojącymi, chcąc się w taki sposób znęcać nad nimi. […]  Niemiec strzelił w prawą nogę Polaka, następnie drugim strzałem w lewą nogę Żyda, pociski te urwały ofiarom ich kończyny i w tym stanie wpadli do otwartej mogiły. Rannych dobijano dopiero po dalszych 15-tu minutach, przy udziale wyzwisk i śmiechu. Dół przysypaliśmy 1/2 m. warstwą ziemi – opisywał wydarzenia Bergman. Następnie Niemcy wraz jakimiś ludźmi przeprowadzili w tym miejscu pogrzeb. Trumna została położona w mogile, na ciałach wcześniej pomordowanych. Mogiłę zasypywali wszyscy tam obecni, nie wyłączając nawet Niemców. Ta ciekawa relacja nigdy wcześniej nie była publikowana, w świetle dostępnych źródeł nie jest możliwe poddanie jej weryfikacji[189].

Miejsce straceń na brzegach Kamienicy

Miejsce takie pojawia się w zeznaniach świadków podczas procesu w Bochum. Podczas egzekucji miała zostać tam stracona ludność polska[190]. O egzekucjach w tym miejscu wspominał także Jakub Muller, jednakże nikt ze świadków nie wskazywał jednoznacznie, w którym miejscy miałoby dochodzić do takich zbrodni[191].

——————————————————————————————

[1] Zob.: T. Duda, Eksterminacja ludności żydowskiej Nowego Sącza w okresie II wojny światowej, „Rocznik Sądecki” t. 19: 1990.

[2] Zob.: F. Grodkowski, Okupacja hitlerowska w Nowym Sączu i w Sądecczyźnie w latach 1939–1945, „Rocznik Sądecki” t. 6: 1965, s. 78–80.

[3] Ibidem, s. 85.

[4] Ibidem, s. 79. O pogrzebie na cmentarzu ewangelickim: s. 85.

[5] A. Kozaczka, Z południowej rubieży [w:] Szkice z dziejów adwokatury (seria trzecia), red. R. Łyczywek, Warszawa 1983, s. 86.

[6] J. Zaremba, Hitlerowskie afisze śmierci na Sądecczyźnie, „Rocznik Sądecki” t. 22: 1994, s. 287–304.

[7] Archiwum Yad Vashem (dalej: AYV), syg. 88-0192F, M. Bergman-Winter, Memorandum. Nowy Sącz – Sambor 1939–1945, s. 6–7.

[8] J. Bieniek, Droga wiodła przez mękę, „Almanach Sądecki” 1997, nr 2 (7), s. 70.

[9] R. Walloschke, Von der Pfalz zum Dunajetz, Bergatreute 1991, s. 290.

[10] J. Bieniek, Droga wiodła…, s. 70.

[11] J. Homecki, Wspomnienia z okresu okupacji, „Rocznik Sądecki” t. 12: 1971, s. 410.

[12] Archiwum Narodowe w Krakowie Oddział w Nowym Sączu (dalej: ANKr ONS), sygn. 31/190/53, Relacja o zbrodni przy nasypie kolejowym, k. 341.

[13] J. Bieniek, Droga wiodła…, s. 71.

[14] W. Bielawski, Zbrodnie hitlerowskie na Sądecczyźnie, „Rocznik Sądecki” t. 13: 1972, s. 202.

[15] J. Bieniek, W cieniu swastyki. Heinrich Hamann, „Rocznik Sądecki” t. 22: 1994, s. 147.

[16] Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej Oddział w Krakowie (dalej: IPNKr) syg. 010.6349, t. 1, Zeznania J. Gorki, k. 11.

[17] J. Bieniek, A wasze imię: wierni Sądeczanie. Przewodnik po miejscach zawiązanych z ruchem oporu antyfaszystowskiego w Nowym Sączu i okolicy, Nowy Sącz 1986, s. 78.

[18] J. Bieniek, W cieniu swastyki.., s. 147.

[19] Idem, Droga wiodła…, s. 71.

[20] IPNKr 2586.402, Wizja lokalna sądu przysięgłych w Bochum, k. 14–15.

[21] Ibidem, k.16.

[22] J. Kudelka, Zbrodnie w Biegonicach 1939–1941, Tarnów 2008, s. 6.

[23] Ibidem, s. 8–9.

[24] Ibidem, op. cit., s. 9.

[25] J. Bieniek, Droga wiodła…, s. 70.

[26] J. Kudelka, Zbrodnie…, s. 25.

[27] J. Karski, List z Waszyngtonu z 22.03.2000, „Rocznik Sądecki” t. 29: 2001, s. 370–372.

[28] J. Bieniek, Droga wiodła…, s. 73.

[29] J. Kudelka, Zbrodnie…, s. 30-31.

[30] Idem, Za wiarę i ojczyznę. Ks. Józef Bardel, Tarnów 2008, s. 28.

[31] Ł. Bochenek, Ks. Władysław Deszcz, „Nasze Spotkania”, nr 02 (297) z lutego 2020 r., s. 22–23.

[32] W. Bielawski, op. cit., s. 199.

[33] Ibidem, s. 192; A. Drozd, Wspomnienia więźnia nowosądeckiego z roku 1941, „Rocznik Sądecki” t. 7: 1966, s. 414.

[34] Opisywana przez świadka zbrodnia z 8 sierpnia wymaga dalszych kwerend archiwalnych i ustalenia prawdziwości tego zeznania. Przemawiają za tym protokoły z ekshumacji ciał w Biegonicach, które wskazują na to, że w tym miejscu rozstrzelano m.in. kilku Żydów – dotychczasowe opracowania milczą o tym fakcie. W związku z tym należy przypuszczać, że w Biegonicach zginęła większa niż obecnie przyjęta liczba ofiar.

[35] Ibidem, s. 414–415.

[36] A. Totoń, Chryzantyn Uhacz i Roman Uhacz – przyjaciele Bolesława Barbackiego, Stary Sącz 2014, s. 17.

[37] J. Kudelka, Zbrodnie…, s. 11.

[38] Ibidem, s. 12.

[39] Ibidem, s. 14.

[40] A. Totoń, op. cit., s. 18.

[41] Ł. Bochenek, Ks. Tadeusz Kaczmarczyk, „Nasze Spotkania”, nr 12 (296) z grudnia 2019 r. i stycznia 2020 r., s.24.

[42] A. Drozd, op. cit., s. 416.

[43] Z. Rysiówna, Z przeżyć okupacyjnych, „Rocznik Sądecki” t. 9: 1968, s. 444.

[44] A. Drozda, op. cit., s. 413–417.

[45] J. Kudelka, Za wiarę i ojczyznę…, s. 30.

[46] Ł. Bochenek, Ks. Tadeusz Kaczmarczyk…, s. 24.

[47] J. Kudelka, Zbrodnie…, s. 12.

[48] Ibdiem, s. 13.

[49] Ibidem, s. 12–13.

[50] W. Bielawski, op. cit., s. 196.

[51] J. Bieniek, W cieniu swastyki…, s. 152.

[52] W. Bielawski, op. cit., s. 184.

[53] Ibidem, s. 211-212.

[54] J. Kudelka, Zbrodnie…, s. 13.

[55] W. Bielawski, op. cit., s. 190. Zob.: ANKrONS, 31/190/54, Protokół ekshumacji w Biegoniach, k. 87.

[56] J. Kudelka, Zbrodnie…, s. 13.

[57] Ł. Bochenek, Ks. Tadeusz Kaczmarczyk…, s. 25.

[58] W. Bielawski, op. cit., s. 190.

[59] Więcej o nim: J. Kudelka, Za wiarę i ojczyznę... O zabitych księżach zob.: A. Jedynak, Martyrologia duchowieństwa Diecezji Tarnowskiej w okresie okupacji hitlerowskiej, Nowy Sącz 2014, s. 88–102.

[60] ANKr ONS, 31/190/53, Lista pomordowanych z Biegonic, k. 293-303; IPNKr 2448.470, t. 1, Lista zamordowanych w Biegonicach, k. 45.

[61] J. Kudelka, Zbrodnie…, s. 19–20.

[62] Ł. Bochenek, Ks. Władysław Deszcz…, s.23.

[63] K. Lanckorońska, Wspomnienie wojenne, Kraków 2001, s. 107.

[64] W. Bielawski, op. cit., s. 189.

[65] Ibidem, s. 200.

[66] J. Bieniek, Ziemia Sądecka w ogniu, cz. III, Nowy Sącz 1988, s. 31.

[67] J. Kudelka, Zbrodnie…, s. 22.

[68] Ibidem, s. 23

[69] ANKr ONS, 31/190/54, Protokół ekshumacji w Biegoniach, k. 85.

[70] ANKr ONS, sygn. 31/190/53, Lista rozstrzelanych i ekshumowanych w pow. Nowosądeckim [Biegonice], k. 337.

[71] ANKr ONS, 31/190/54, Protokół ekshumacji w Biegoniach, k. 87.

[72] J. Kudelka, Zbrodnie…, s. 34.

[73] Ibidem.

[74] Ł. Bochenek, Ks. Tadeusz Kaczmarczyk…, s.  25.

[75] J. Kudelka, Zbrodnie…, s. 35.

[76] J. Bieniek, Ziemia Sądecka w ogniu…, s. 31.

[77] ANKr ONS, 31/190/54, Protokół ekshumacji w Biegoniach, k. 87.

[78] J. Bieniek, W cieniu swastyki…, s. 151.

[79] J. Kudelka, Zbrodnie…, s. 35

[80] Ibidem, s. 36.

[81] S. Długopolski, Zbrodnie Heinricha Hamanna w świetle procesu w Bochum, „Rocznik Sądecki” t. 9: 1968, s. 434–435.

[82] J. Kudelka, Zbrodnie…, s. 51.

[83] IPNKr 2586.402, Wizja lokalna sądu przysięgłych w Bochum, k.19.

[84] M. Sopata, Kronika rozstrzeliwań w Rdziostowie w czasie okupacji, „Almanach Sądecki” 2000, nr 2 (31), s. 90.

[85] Miejsce pamięci narodowej w Rdziostowie, pod red. K. Godek, Nowy Sącz 2003, s. 12.

[86] M. Sopata, op. cit., s.  92.

[87] Ibidem, s. 90.

[88] R. Anisfeld, Zbrodnie Obersturmfuhrera Henricha Hamanna w getcie Nowego Sącza, [w:] Sepher Sandz. The Book on the Jewish Community of Nowy Sącz, pod red. Raphaela Mahlera, Tel Awiw 1970, s. 858.

[89] M. Sopata, op. cit., s. 91.

[90] Ibidem, s. 91.

[91] Miejsce pamięci…, s. 13.

[92] M. Sopata, op. cit., s. 91.

[93] Miejsce pamięci…, s. 13.

[94] Ibidem, s. 13.

[95] M. Sopata, op. cit., s. 90.

[96] Ibidem, s. 91.

[97] Ibidem, s. 92.

[98] W. Bielawski, op. cit., s. 213.

[99] M. Sopata, op. cit., s. 92–93.

[100] J. Bieniek, Droga wiodła…, s. 80.

[101] M. Sopata, op. cit., s. 93.

[102] A. Jedynak, op. cit., s. 109–110.

[103] Archiwum IPN w Warszawie, syg.  GK 185/7, List z urzędu gminy w Kamienicy do Starostwa Powiatowego w Limanowej, 27 XI 1945 r., s. 59.

[104] Ł. Bochenek, Kleryk Andrzej Mróz – „Słoneczko”, „Nasze Spotkania”, nr 11 (295) z listopada 2019 r., s. 25.

[105] Miejsce pamięci…, s. 22.

[106] Archiwum Sądeckiego Sztetlu (dalej: ASS), Relacja Kazimierza Smajdora z 2021 r.

[107] Miejsce pamięci…, s. 29.

[108] M. Sopata, op. cit., s. 92.

[109] J. Bieniek, A wasze imię…, s. 45; Idem, Saga rodu Stobieckich (z dziejów ruchu oporu na ziemi sądeckiej), „Rocznik Sądecki” t. 7: 1966, s. 399–412.

[110] Miejsce pamięci…, s. 14.

[111] J. Bieniek, A wasze imię…, s. 25.

[112] Miejsce pamięci…, s. 14.

[113] ASS, Relacja Kazimierza Smajdora z 2021 r.

[114] M. Sopata, op. cit., s. 93.

[115] Miejsce pamięci…, s. 12.

[116] Ibidem, s. 30.

[117] M. Sopata, op. cit., s. 92.

[118] ANKr ONS, 31/190/53, Listy pomordowanych i zaginionych.

[119] Miejsce pamięci…, s. 13.

[120] Ibidem, s. 22.

[121] ANKr ONS, 31/190/54, Protokół ekshumacji M. Rusina, k. 9.

[122] Ibidem, Protokół ekshumacji J. Pucha, k. 21.

[123] ASS, Relacja Jakuba Mullera z 2009 r.

[124] M. Sopata, op. cit., s. 92.

[125] Miejsce pamięci…, s. 25.

[126] M. Sopata, op. cit., s. 94.

[127] Miejsce pamięci…, s. 5–6.

[128] M. Lebdowiczowa, Czas pamięci, „Almanach Sądecki” 2002, nr 3 (40), s. 108.

[129] ASS, Relacja Ewy Ćwiklińskiej z 2021 r.

[130] A. Janota-Strama, Stadniccy herbu Szreniawa z Nawojowej, Warszawa 2013, s. 298–299.

[131] M. Lebdowiczowa, op. cit., s. 108.

[132] ASS, Relacja Ewy Ćwiklińskiej z 2021 r.

[133] M. Lebdowiczowa, op. cit., s. 108.

[134] J. Bieniek, W cieniu swastyki…, s. 161.

[135] A. Janota-Strama, op. cit., s. 298–299.

[136] ASS, Relacja Ewy Ćwiklińskiej z 2021 r.

[137] J. Bieniek, W cieniu swastyki…, s. 157.

[138] Oprócz nich także: Chmiel Stefan, Jojczyk Bolesław, Legutko Zdzisław, Leśniak Wojciech, Walawski Roman, Wieczorek Stanisław, Wiśniewski Antoni i Zagajski Franciszek. Zob.: J. Bieniek, Ziemia Sądecka w ogniu…, s. 55.

[139] Idem, W cieniu swastyki…, s. 156.

[140] Idem, A wasze imię…, s. 51.

[141] M. Lebdowiczowa, op. cit., s. 108.

[142] ASS, Relacja Ewy Ćwiklińskiej z 2021 r.

[143] M. Lebdowiczowa, op. cit., s. 109.

[144] ASS, Relacja Ewy Ćwiklińskiej z 2021 r.

[145] A. Janota-Strama, op. cit., s. 299.

[146] M. Lebdowiczowa, op. cit., s. 110–111.

[147] J. Bieniek, Droga wiodła…, s. 72.

[148] J. Łobodziński, W 30 rocznicę krwawej zbrodni w lasach trzetrzewińskich, „Rocznik Sądecki” t. 12: 1971, s. 422–423.

[149] Ibidem, s. 424.

[150] J. Bieniek, W cieniu swastyki…, s. 149.

[151] J. Łobodziński, op. cit., s. 424.

[152] Ibidem, s. 425.

[153] Ibidem.

[154] Ibidem, s. 426.

[155] IPNKr 010. 6349 t.1, Zeznania J. Gorki, k. 11.

[156] J. Łobodziński, op. cit., s. 426.

[157] Ibidem.

[158] W. Bielawski, op. cit., s. 213.

[159] J. Łobodziński, op. cit., s. 426.

[160] E. i J. Wojnarowscy, Słychać było jak śpiewali – Jeszcze Polska nie zginęła, „Kurier Starosądecki”, R. 16, nr 171–172, Grudzień 2006, s. 12–13.

[161] J. Bieniek, A wasze imię…, s. 63.

[162] ANKr ONS, sygn. 31/190/53, Lista ofiar z Wysokiego, k. 589.

[163] J. Bieniek, A wasze imię…, s. 76.

[164] ANKr ONS, sygn. 31/190/53, Listy pomordowanych i zaginionych, k. 143–145.

[165] J. Łobodziński, op. cit., s. 427.

[166] Ibidem, s. 426.

[167] J. Bieniek, Droga wiodła…, s. 78.

[168] Idem, A wasze imię…, s. 60.

[169] Ibidem, s. 27.

[170] J. Bieniek, Droga wiodła…, s. 78.

[171] https://glos24.pl/klodne-tragiczna-rocznica-niemieckiego-barbarzynstwa, [dostęp: 27.05.2021 r.]

[172] J. Bieniek, W cieniu swastyki…, s. 98.

[173] ASS, Kopia listu S. Pennara do rodziny [1943 r.].

[174] ASS, Relacja Elżbiety Zabża z 2020 r.

[175] ANKr ONS, 31/190/54, Protokół ekshumacji Stanisława Mazana w Męcinie, k. 219.

[176] Ibidem, Protokół ekshumacji Mieczysława Wędrychowskiego, k. 223.

[177] ANKr ONS, 31/190/53, Kwestionariusz o egzekucjach masowych i grobach masowych, k. 267.

[178] J. Bieniek, Droga wiodła…, s. 78.

[179] Ibidem, s. 79.

[180] ASS, Relacja Eugeniusza Gawrona.

[181] ANKr ONS, sygn. 31/190/53, Kwestionariusz o egzekucjach masowych i grobach masowych, k. 267.

[182] M. Kurzeja-Świątek, Mieczysław Szurmiak – nauczyciel, publicysta, miłośnik kultury sądeckiej, „Almanach Łącki” nr 33: 2020, s. 34–35.

[183] ANKr ONS, sygn. 31/190/53, Kwestionariusz o egzekucjach masowych i grobach masowych, k. 267.

[184] Ibidem, Kwestionariusz o egzekucjach masowych i grobach masowych, k. 267.

[185] J. Bieniek, A wasze imię…, s. 29

[186] J. Leśniak, Nowa Encyklopedia Sądecka, Nowy Sącz 2017, s. 617.

[187] ANKr ONS, 31/190/53, Kwestionariusz o egzekucjach masowych i grobach masowych, k. 153.

[188] ASS, Relacja Rajmunda Mędlarskiego z 2018 r.

[189] AYV, 88-0192F, M. Bergman – Winter, op. cit., s. 36.

[190] IPNKr 2586.402, Wizja lokalna sądu przysięgłych w Bochum, k.16.

[191] ASS, Relacja Jakuba Mullera z 2009 r.